Siedzę na dywaniku w łazience, pale papierosa i płaczę, płaczę, płaczę... Czuje się idiotycznie- jakbym była bohaterką jakiegoś durnego filmu, ale nie przeszkadza mi to aż tak.
Nie trafiam w popielniczkę.
-Masz być szczęśliwa- słysze złośliwy głosik, gdzieś z głębi własnej podświadomości.
Przy drugiej fajce uspokajam się. Nie żeby nie chciało mi się już płakać, ale nie chcę.
- O niee... nie kurwa.- mówie sobie w myślach.
Obmyślam nowy plan.
A przynajmniej tak mi się wydaje, bo przecież znów nie wymyśliłam nic nowego.
To będzie proste: przecież potrafię, jeśli tylko zechcę troche się postarać.
Tak więc jeden problem załatwiony,[ ale ZAŁATWIONY nie znaczy NIE PRZYSPIESZAJĄCY MI JUŻ BICIA SERCA.]
Na szybko obmyślam więc kolejną sprawę- da się załatwić- przy odrobinie wysiłku.
Aby żyło mi się lepiej muszę włożyć w to życię odrobinę chociaż wysiłku.
-Pamiętasz jak Ci było dobrze, kiedy się starałaś?- znów odzywa się głosik.
Pamiętam, wezne się w garść, zapomnę o dzisiejszym dniu.
Jedno tylko nie zależy ode mnie, a cierpie tym bardziej ponieważ ta sprawa wcale nie boli bardziej niż pozostałe. A POWINNA.
Chyba najgorsze są porażki, które nie zależą od nas samych.