Mieliście kiedyś tak, że mimo tego, ze wokół są osoby, ktore was kochają i się troszczą to czujecie się samotni?. Ja tak mam. teraz. mimo ze tak naprawde wszystko jest ok nic się nie wali. ale ten ciągły ból głowy raz mniejszy, raz większy. To ciągłe przytłoczenie tym, że wokół każdy kogoś ma, każdy z kimś kręci coś ze swoim życiem robi a ja stoje w miejscu. To pierdolone uczucie, że wiem, że nie zwiążę się z nikim bo wiem jak to się konczy. tak bardzo mam ochotę to rzucić, wcale nie być twarda i silna. chce do domku, do mojego łóżeczka, do spokoju. chce miec kiedy czytać ksiązki, na które mam ochotę a nie które musze. chce zyć, życiem które lubie. nie tym którym powinnam. czuje się wewnętrznie pusta, wypruta ze wszystkiego. staram się nie żalic, nie opowiadać o swoich problemach bo po co. każdy i tak ma swoje. najśmiesniejsze w tym wszystkim jest to, że wiem, że wstane rano i bede się uśmiechać. bede bo nie znosze wzbudzać niepewności. bo gdy człowiek jest smutny to zawsze zapytają - dlaczego? ale gdy ciągle się cieszyć, to nikt Cię nie zapyta czy aby za tym uśmiechem nie kryje się jakas skryta tragedia. bo wiecie zycie boli. i albo się na ból udpornisz, albo zrobisz z siebie męczennika dla wszystkich, albo tylko dla siebie. albo masz zajebiste szczęscie i ból będziesz miał dawkowany w odpowiednich ilościach potrzebnych do prawidłowego funkcjowania.
i stwierdzilam ze chce fbl na hasło. i tyle.