Ja uważam, że z niedźwiedziami nie ma żartów.
Mój ukochany się ze mnie śmieje i tłumaczy mi, że po pierwsze to niedźwiedzie nie są drapieżnikami napadającymi na ludzi, a zwłaszcza ludzi na koniach i że jest o wiele większe prawdopodobieństwo tego, że zginę gdy wpadnę z koniem pod samochód jadąc przez wieś, lub gdy przewrócę się z koniem jadąc po kamieniach z góry, ale mnie to tylko trochę pociesza.
Tu nieopodal, w dolinie żyje około 25 dzikich niedźwiedzi. Szef pokazuje nam ich ślady i ogólnie wiadomo, że one SĄ.
Byłam już kilka dni temu na zorganizowanym oglądaniu niedźwiedzi z bliska i jest to stały punkt programu dla gości odwiedzających Equus Silvania.
Wygląda to tak, że się jedzie samochodem daleko, daleko w głąb doliny, idzie się dwieście metrów z buta i tam już latają wkoło misie. Przechodzi się przez kładkę nad rzeczką i wchodzi się po schodkach do takiego domku na palach i obsewuje je przez szybę, a one są tak między 10-30 metrów od tego domku obserwacyjnego.
Mają tam wysypane w różnych miejscach typu wydrążone pnie i korytka żarcie, czyli kukurydzę z dodatkiem czekolady i cukru waniliowego (!). Czasem krowa podwieszona na haku. No i przychodzą tam codziennie i się pasą :)
Za pierwszym razem byłam bliska zawału. W domku obserwacyjnym, to już luzik, ale gdy się tam idzie i jest się jakieś 20 metrów od nich... no ja się boję. Ale jest to takie fajne banie się, bo wiem, że gdyby groziło mi jakieś niebezpieczeństwo, to tego domku i zorganizowanych wycieczek by tam nie było.
No ale dobra, to że przychodzą tam i dają się oglądać dziwne nie jest i wiadomo, że tam należy się ich codziennie, pod wieczór spodziewać na bank.
Mogą być równie dobrze gdzie indziej, w promieniu 20 km, albo więcej, nie wiem, nie znam się.
Dziś byliśmy w terenie w 5 osób, w tym z szefem, jakieś 10 km od tego miejsca. I szef pokazywał nam ślady niedźwiedzi na leśnej dróżce którą jechaliśmy. Dróżka wspinaczkowo-leśno- wysokogórska. Taki Ericzek, to by tam 100 razy po drodze dostał zawału i nogi pogubił, ale te konie są przyzwyczajone, są kute na 4 i w ternie noszą hacele.
No i między jednym a drugim wzgórzem miał miejsce niegroźny incydent. Mój młody koń na którym jechałam, wjechał poprzedzającemu w zad w galopie i nastąpiły jakieś tam bryki i kopniaki, oberwałam kopytkiem w stopę (dobrze że nie w głowę, piszczel, czy kolano) a pani z konia poprzedzającego spadła. Nic się nie stało, wsiadła i pojechaliśmy dalej.
No i wszystko by było fajnie, gdyby nie to, że po przyjeździe do stajni okazało się, że w momencie tego upadku zgubiła bardzo drogie okulary :)
Więc ja, po kilku godzinach, wspaniałomyślnie wybrałam się na ochotnika, który wróci do tego miejsca i znajdzie jej okulary.
No i wybrałam się samotnie na mojej ulubionej księżniczce, czyli Vihar.
Powspinałyśmy się pod górkę i znalazłyśmy to miejsce, ale Vihar nagle zrobiła się jakaś taka "alert", czyli oczy i uszy dookoła głowy... spojrzałam na zegarek... jest już prawie wieczór, ostatnie promienie słońca chowały się za wzgórzem...
No i mimo, że tam dotarłam, to nie zdecydowałam się zsiąść i szukać okularów w liściach, mchu i paprociach. Objeździłam to miejsce wzdłuż i wszerz, ale nie zsiadłam. Najprawdopodobniej jakiś przechodzący tamtędy rumun już je znalazł ;))) Trudno!
A potem już chciałam jak najszybciej z tego wzgórza zjechać! Wiadomo, że z góry po błocie, liściach i kamieniach galopować się nie da, ale jak już tylko wyjechałyśmy na prostą, to włączyłam czwartą prędkość kosmiczną i byłam w pół godziny w stajni!!!
Już zapomniałam jakie to piękne uczucie, pozwolić arabowi pójść tyle ile fabryka dała, a i jeszcze pocmokać do uszka!
Aż się cały koń obniża i w pewnym momencie cwału nie ma już żadnych wstrząsów, po prostu się płynie.
No i na zdjęciu myję Viharka, bo troszkę się spociła.
A to była tylko niewielka część jej możliwości.
A takie fajowe zdjęcie, to tylko moje słoneczko może mi zrobić.
Dziękuję skarbie :***