parasolo-drzew. Jak jeszcze trochę powieje to u nas może też zakwitną
......
Z dedykacją dla czytelnika Kulasa xD
.................
13.08
Z rana pojechałyśmy do biznesowej dzielnicy La Defense. Szklane budynki, w oknach biurowców przyklejone postacie z kreskówek, rzeźba palca pośrodku placu z wieżowcami, ostre światło odbijające się od białych chodników i schodów.
W centralnej części dzielnicy znajduje się galeria sztuki nowoczesnej i muzeum rozwoju komputerów umieszczonych wewnątrz Grand Arche- Łuku zaprojektowanego przez pewnego Duńczyka w konkursie na XXwieczna wersję Łuku Triumfalnego. Boki białego sześcianu Grand Arche liczą 110m..czyli w sumie byłby w stanie pomieścić w środku Katedre Notre Dame. W lini prostej od niego, za to dużooo dalej, z horyzontu wyrasta Łuk Triumfalny. Z tamtąd jest już rzut beret do Luwru, gdzie zaczyna się paryska oś historyczna (inaczej-prosta droga z wyzej wymienionymi zabytkami) Tym co szokuje w La Defense jest wyłączenie z ruchu samochodowego. Metro i autostrada znajduje się pod ziemią żeby nie psuć widoku na powierzchni.
Okazało się że niedaleko pracuje Michal poznany tydzień temu na couchu student. Poszłyśmy się z nim spotkać ale nazwa sklepu Virgin nie była dobrą wskazówką bo w całym centrum okazało się że jest znacznie więcej Dziewic. Konkretniej 3. Trochę potrwało zanim odnalazłyśmy tą w której był Michal
Wracając zahaczyłyśmy o Bastylię i najbardziej elegancką łazienkę jaką kiedykolwiek widziałam. Dowiedziałyśmy się też że okolica w której mieszka Pierre jest sławna dzięki największemu sexshopowi w Europie.
Wieczór spędziłyśmy z kolegami-artystami Pierra. Zauważyłam że jak gromadzi się więcej butelek wina niż francuzów wtedy istnieje możliwość rozmawiania po angielsku. Na trzeźwo jest trochę ciężej
14.08
Montmarte, karmiłyśmy gołębie, siedziałyśmy pod bazyliką Sacre Coeur, wcinając bagietkę i czekając na wiadomość od Michala. Weszłyśmy do metra, tam znowu ktoś przygrywał specyficzną dla Paryża muzyke, potem zapytałam przechodnia o kierunek. Nie zawsze się udaje..
W przetłumaczeniu:
Ja: Przepraszam jak dotrzeć na ulicę ..
P: To daleko, lepiej wziąć metro
Ja: Ale jestem stopą.
P: ??
J: STOPA
P: Na pieszo?
Ja: ..tak
Ja:<do Ani> Kurde wstyd.
P: Przechodzisz w lewo, potem przecznica w prawo, skręcasz koło muzeum, dalej prosto
J: ymm.. prawo, muzeum lewo
P <zrezygnowana> Chodźcie za mną
Z tamtąd wsiadłyśmy w kolejkę podmiejską gdzie odebrał nas tajmniczy Kevin z Michalem.
Po 5minutach miałam wrażenie że znamy się od lat. Michal jest bardzo kreatywny i żywiołowy, jedna z tych osób z którymi po prostu nie da się nudzić,można godzinami śmiać się z byle czego i smażyć crepes a Kevin ma twarz pokerzysty, gra na pianinie i spadł z krzesła
15.08
Na przystanku żegnaliśmy się jak dobrzy kumple, obustronny uśmiech i żal że dzieli nas taka odległość. Chociaż wiem że jeszcze się spotkamy, m.in żeby zobaczyć razem Wersal i Muzeum katakumb-rozciągające się pod ziemią pozostałości po kamieniołomach, z których wydobywano wapień, tworzące coś na wzór podziemnego miasta. W XVIII w kiedy labirynty tuneli zaczęły grozić zawaleniem się, przez co miasto mogłoby osunąć się w dół, a cmentarze były przepełnione znaleziono idealne rozwiązanie problemu. Jako budulec podtrzymujący konstrukcje -zaczęto używać ludzkich szkieletów. Z czasem nie układano ich na siebie, ale zaczęto tworzyć mozaiki i wzory z kości. Ten mroczny świat można legalnie zwiedzać z przewodnikiem (za 8euro) lub jeżeli, ma się odpowiednie dojścia, i nie boi ryzyka ze znajomymi którzy robią tam imprezy.
W tym zamyśleniu, łamiąc nie wiem jak dużo przepisów, dostałyśmy się z Anią na autostradę. Słońce przygrzewało do tego stopnia, że trzeba było chronić się przed nim budując kapelusz z kartonu i sznurówki. Może z tego właśnie powodu nikt nas nie brał, a może dlatego że stałyśmy po złej stronie. Z napisem Bordeaux/Orleans przeniosłyśmy się na jakieś rondo. Grzało jeszcze mocniej. W desperackiej próbie znalezienia jedzenia, wygrzebałam makaron z zupek chińskich posypany proszkiem. Wtedy zatrzymał się samochód jadący do Le Mans. Próby mówienia po francusku, karaibska muzyka w środku auta. Wysiadając wypadł mi makaron i rozgniótł się między siedzenia. Janusz w tym czasie wyciągnął kartony z bagażnika żebyśmy w nocy miały izolacje..Poczułam się jak bezdomny.
Szukając tira zmierzającego na południe znalazłyśmy jednego ze znajomą rejestracją i tabliczką Pan Krzyś na szybie. Zapukałyśmy w drzwiczki. Wyłonił się tułów starszego mężczyzny
My: Dzieńdobry. Dokąd pan jedzie?
P.K: Hyhy ale mnie żeście dziewczyny zaskoczyły.. ja taki nie ubrany
M: <...>
p.K: <wciągając spodnie> Dobra. Ja na płn. Francję. Powiem wam że dobrze że przyszłyście bo zacząłem z nudów kabinę sprzątać.
J: Tak nie może być
P.K: Może może! I zobaczyłem że kapcie mi pękły. Macie nitkę?
J: Znajdzie się.
P.K: ee nie szukaj. Żona kupi nowe
Ja: to się nazywa miłość
p.K: Miłość.. <westchnienie> No tak ten.. zobaczycie jak to jest w małżeństwie. Chcecie kawy?
W ten sposób zeszło całe popołudnie, poznałyśmy losy pana Krzysia i znając dobry kierunek przeszłyśmy na drugą strone autostrady. Dzieci skakały na dmuchanej krowie ze stacji benzynowej, kupiłyśmy najdroższą szynkę w życiu (1plaster-1euro). Miałyśmy nadzieję że to dobra inwestycja bo najedzone powinnyśmy być bardziej zmobilizowane, energiczne i prędzej coś złapać. Wyszłyśmy na wyjście z parkingu przy stacji i .. i.. Nic.
Ja <karcąco patrząc na Anie> Przecież jak trzymasz tabliczkę przy śmietniku i jeszcze się tyłem do niego opierasz to nic nie widać
A: Widać.. gorąco.. jak tak trzymam jest cień.
Ja <z ambicją> Daj! Zaraz coś złapiemy
A<z pogardą> To się nazywa człowiek czynu. Zabrałaś Bordeaux spod śmietnika żeby na nim usiąść
Ja: ale jakiś postęp jest..
Po godzinie zrezygnowałyśmy i poszłyśmy szukać noclegu.Z jednej strony ogrodzone pole. Z drugiej ściek. Z trzeciej autostrada. Z czwartej miejsce tak brudne że zaraza unosiła się w powietrzu. Wróciłyśmy na druga stronę i za stacją, koło stadniny koni..(co tam robiły konie..?) rozbiłyśmy namiot.
16.08
Od razu po przebudzeniu czułyśmy że dzisiaj będzie lepiej. Kupiłyśmy croissanty i bez obijania się, w jednej ręce trzymałyśmy rogalika, a druga wystawała z podniesionym kciukiem. Zatrzymał się francuz listonosz jadący do Tour. Towarzyszyłyśmy mu w przepakunku poczty a na następnej stacji złapałyśmy bułgarskiego tira. Okazało się że komunikowanie się możliwe jest bez znajomości wspólnego języka.
Bułgar: Ełyełe łe
Ania: ?
Ja: przejechał już 10h i musi zrobić przerwę
Bułgar : Eły ły łye morgen ełeł
Ja: rusza jutro rano.
Ja: Szczszeszcze żyszczer
B: Ełyeł y
Ania:?
Ja: Jak chce nam się czekać do rana to może nas wziąć jak nic nie znajdziemy.
Kiedy beztrosko naprawiałam sobie brwi, zatrzymał się pan który zawiózł nas bezpośrednio do Bordeaux. Tam natrafiłyśmy na konkurencję w postaci dwóch autostopowiczów w kierunkiem na Pou. Zapytałyśmy tirowca z Jezusem i Maryją namalowanymi w miejscu okien. Ania produkowała się po hiszpańsku. Kierowca katolik odjeżdżał jutro o 5rano. W drodze do prysznica zaczepił nas Portugalczyk z brodą i pytaniem czy jedziemy pod granicę. Podróżując z Anią zawsze tak się dzieje. Nie musi pytać, wystarczy że sobie stanie i sami nas zaczepiają. Bariera językowa była dość silna, zarzuciłam paroma zdaniami z przewodnika udając że rozumiem odpowiedzi. Ściemniało się, kierowca wklepał adres naszego hosta z San Sebastian w GPSa,zjadł ser i odwiózł pod jego drzwi do domu. Praktycznie jak taxówka.
Bilans dnia; ok. 700km
Inni zdjęcia: Słonecznik suchy1906P. wanderwar:) nacka89cwaStolik acegJa patki91gd;) patki91gd100. patki91gdJa patki91gdJa patki91gd;) patki91gd