Tak atakuje książki, czyli wcale mi się nie chce.
Patrzysz na ten świat płaski, co dzień szybciej się od niego oddalasz, ale czujesz, że coś wżyna Ci się w skórę - małoświęty anioł. Wiesz co powinieneś, a czego nie, jednak wszystko przestaje mieć znaczenie. Zatrzymuje się czas, stąpasz po tej płaszczyźnie, ale dzięki sterydom wydaje Ci się, że stąpasz po niebie, boisz się, że kiedyś spadniesz i będzie bolało. Ale czy rzeczywiście masz się czego bać, skoro twardo tu stoisz? Nie wiesz nic, może ten Anioł to tylko złudzenie, może to prawda, jesteś w niebie czy wydaje Ci się, że w nim jesteś? Nie wiesz kiedy i czy w ogóle znajdziesz się na urwisku, dlatego biegniesz, żeby ewentualny ból uderzył jakoś gładko i bez efektów specjalnych. Czy te wątpliwości, czy to niebo, czy ta płaszczyzna to tylko efekt zmęczenia? nie ma to żadnego sensu? Ale fakt faktem Anioł istnieje - ale czy poprawnie jest określanie go Aniołem? oczywiście Jelonku, oczywiście.