Pasma nieszczęść, pechów i porażek nakładają się na siebie i powstaje co? Pewien rodzaj... załamania z domieszką niedosytu. A może nasycenia. Sama nie wiem. W pewnym momencie dnia siadłam i się rozpłakałam. Bez powodu. Bez sensu. Chciałabym wysiąść z tego wszystkiego, stanąć obok i pośmiać się z tej frajerskiej gonitwy za 'dobrobytem'. Szlaaaaaaag!.