Długo nie dodawałem nic na photobloga, było to spowodowane dość ciężkim złapaniem jakiejkolwiek weny. Choć teraz wena sama zaczyna się wylewać, dlatego chcę ją wylać jak najszybciej i w jak najbardziej wyczerpujący sposób.
Ja w ciemnym pokoju, za oknem bez przerwy pada śnieg, świat staje się biały. Biały, ale nie szary. Ja siedzący, popijający delikatnie jabłkową herbatę, zanurzony w totalnej nostalgii. Może i ta chwila spokoju początkowo nie działała na mnie dobrze, ale z nadejściem zmroku stała się ona moim zbawieniem. Jakby w głowie ktoś zapalił mi żarówkę. Gapię się raz na klawisze, raz na grube i spadające płatki śniegu. Zacząłem gęsto marzyć. Nie rozmyślać, to przecież stwarza wyimaginowane problemy. Marzyć, tak, piękne uczucie. Zacząłem mniej pesymistycznie a bardziej racjonalnie patrzeć na otaczający świat. Czuję się o wiele lżej. Sięgam po kolejny kubek gorącej herbaty, by czuć się jeszcze cieplej. Moje serce już nie marznie, a ten cały przytłaczający kawał zaczyna topnieć. Och, przerażające, że tak kiedykolwiek było. Nie zamierzam już patrzeć w szarą, obmytą z koloru przeszłość. Kto by pomyślał, że stanie się to takie banalne? Wytarłem swoje oczy z łez, podnoszę się. Nadciąga wyż. Podoba mi się takie życie - bogatsze w doznania. Błahostki przestały tak wiele znaczyć. Mogę zacząć się porównywać do małego Kaya z Królowej Śniegu. Zwierciadło w jego oku ukazywało mu brzydki, przeobrażony, paskudny świat. Pozbył się zwierciadła przez łzę, którą w końcu uronił. Uwalniam emocje, które niszczą mnie wewnętrznie. Nie można przecież bez przerwy myśleć o innych. Ocierać innym łzy, nie potrafiąc otrzeć własnych. To przecież niemożliwe, nierealne.
Życie przestaje być moim wrogiem. Nie wyobrażacie sobie, ile piękna może ukrywać się w jednej, krótkiej chwili istnienia. W czułym geście, spojrzeniu. W możliwości usłyszenia rytmu własnego serca. Ile satysfakcji może dać swój zrealizowany cel, mały sukces. W jak subtelny i naturalny sposób można wyrażać siebie. Droga do szczęścia - odnaleziona. Wystarczy teraz nią tylko podążać jednostajnym rytmem, nie zbaczając z toru. Po prostu iść, powoli, przed siebie. Dużo mi dają takie rozmowy z samym sobą przed snem. Czuję wtedy niewyobrażalną ulgę. A co jest najważniejsze? Zaczynam czuć dumę z siebie. Jestem usatysfakcjonowany tym, że tyle pracy mam już za sobą i pracuję nad sobą sumiennie, bez poniżania własnej godności. Jakbym widział światełko w tunelu. Jak pisałem, droga staje się o wiele łatwiejsza, kiedy mogę skupić się na chwili. Kiedy nie muszę tłumić swojego głosu. Wiele osiągnąłem, nie warto znowu stawiać na drodze pytajnika. Nie jestem jeszcze człowiekiem z kropką na końcu zdania.
Czuję, że rozkwitam. Jest ciemno, cicho, wspaniale.