Zdjęcie mojego autorstwa (fotoblog mi zj*bał jakość, zresztą jak zwykle).
Biegłam dziś w biegu zwycięstwa na 2500m. Zajęłam przedostatnie miejsce (8/9), ale i tak jestem zadowolona, że dotrwałam do końca. Potem nie mogłam oddychać w ogóle. Najbardziej cierpiałam, kiedy okazało się, że Weroniczka nie biegnie w mojej kategorii, a to jedyna osoba, z którą mi się dobrze biega. Co niektórzy mnie wyjątkowo zdenerwowali, bo zaręczali, że na początku nie będą popierdzielać, tylko truchtać, a stało się zupełnie inaczej. Zresztą tak jest praktycznie zawsze i wszędzie.
W związku z bryczką - rozmyśliłam się, samorząd będzie jechać, ja się ubiorę po prostu na galowo. Akurat dostałam od siostry gustowną, czarną sukienkę, więc mogłabym w sumie w niej pójść. Olać to, że wszyscy mają być w kolorowych spódnicach, naprawdę olać.
Coraz bardziej kłócę się z rodzicami. Z matką nie ma takiego dnia, w którym byśmy na siebie nawzajem nie krzyczały. Z kolei z ojcem nie ma takiego dnia, w którym bym nie płakała. Ogólnie lipa.
Ogólnie mam dość nostalgiczny nastrój.