Tak! Dziś pierwszy raz byłam przy porodzie. Co prawda cięcie cesarskie, a nie fizjologiczny, ale jednak to cud narodzin. Z początku trochę się denerwowałam, bo to co słyszy się na wykładach czy wyczyta z książek, to nie to samo, co zobaczyć wszystko na własne oczy, ale zniosłam ten widok całkiem dobrze, co więcej było to przeżycie nie do opisania. Spodziewałam się, że przecięcie powłok brzusznych najbardziej mnie "ruszy", ale to akurat oglądałam z wielkim zaciekawieniem. Niby wiedzialam jakie kolejne warstwy będą przecinane, jendak w podręcznikach to wszystko było suche i mało wyraziste. Kiedy na sali porodowej doszła krew i dynamika, cały zabieg nabrał innych barw. A tkanka tłuszczowa - cudeńko! Ale chyba tylko dlatego tak mi się podobała, bo nie było jej zbyt wiele u chudej pacjentki. Wszystko toczyło się za szybko, by móc dobrze przyjrzeć się kolejnym krokom. Ledwo tkanka tłszczowa ustąpiła miejca, już pod skalpel szły kolejne warstwy. No i w końcu. Z powłok brzusznych wydęło banieczkę, którą również przecięto i w mgnieniu oka chlusnęło płynem owodniowym. Co za widowisko! Ręce lekarza powędrowały wgłąb, by zaraz wynurzyć głowkę, potem resztę nie tak małego ciałka - w końcu spodziewaliśmy się ponad 4 kilowego dzieciątka. Dziewczynka silna i zdrowa, mamusia zmęczona i szczęsliwa, a tatuś pełen dumy (i zdumienia, kiedy wręczono mu jego "kruszynkę").
Będę położną.