Wiecie co?
Właśnie zdałam sobie sprawę, że najpiękniejsze co może spotkać człowieka może dosłownie w moment obrócić się w koszmar nie dający spokoju. Na tym to wszystko właśnie polega.
Taka huśtawka, że raz jest cudownie, a za chwilę na dobrą sprawę nie ma już nic.
Patrzę sobie na tę zapowiedź konkursu powyżej.
"Najważniejszy dzień mojego roku 2008".
Przez moment pomyślałam, że przecież to niemożliwe, żeby wybrać jeden dzień, bo przecież tyle ich było.
Ale ten jeden, jedyny, w którym te wszystkie najlepsze późniejsze momenty miały swój początek. Był taki dzień. Słodkiej nieświadomości.
Znika w tym wszystkim Londyn, takie bardzo osiągalne na tę chwilę marzenie sprzed paru lat. Znikają całe wakacje, a już dawno zniknął początek roku, obóz klasowy, zima, wiosna i ten cudowny kwiecień, kiedy wszystko wydawało się takie idealne, dzięki jednej jedynej osobie, lato ... Tego już nie ma, w ogóle nie wzbudza emocji.
Ale ten jeden, niepozorny dzień gdzieś tam jednak utkwił. I mówi do mnie, że chyba lepiej by było, gdyby ...
No właśnie, co?
Można KOCHAĆ już tylko wspomnienia?
It was just a game, you played me good.