Przez całe życie słuchać nagranych przez niego piosenek,
przewalać góry jego zdjęć zapisanych na setkach megabajtów,
oglądać wszystkie koncertówki,
wszystkie wywiady,
słuchać jego audycji radiowych w formie kołysanki,
zaznaczać sobie jego wzrost na ścianie i porównywać go ze swoim,
śledzić każdy jego krok, każdą zmianę w ubiorze, fryzurze,
robić wszystko, żeby przynajmniej na jeden mały krok być bliżej -
i to wszystko po to, żeby pod koniec życia dowiedzieć się,
że codziennie patrzyło się na ten jeden budynek wśród miliona innych w Tokyo,
na te okna, za którymi on sobie spokojnie przez ten cały czas żył.
Ironia, no nie?