Mimo że w ogóle się nie wyspałam, przez cały dzień roznosiła mnie energia- w przeciwieństwie do dnia wczorajszego.
Może to przez pogodę, albo przez zbliżający się wyjazd do Kwidzyna. Może powodem jest sobotnia sesjunia, albo spotkanie się z Michałem w końcu. Nie wiem. Ale wiem jedno. Nauka niemieckiego jest strasznie męcząca, a mówienie w tym języku przez pół godziny- frustrujące. Zwłaszcza, gdy się go nie umie. No ale cóż? Trzeba było chodzić na zajęcia, a nie opierdalać się. Heh. Po prostu cudowne wieści, patrząc na to, że 17 znów będę musiała się do Pani Doktor wybrać- tym razem, żeby zaliczyć niezdane (brawno) kolokwium.
Pocieszam się tym, że nigdy się niemieckiego języka nie uczyłam, więc dlatego nie udało mi się zdać. Tzn, pocieszałam się tak, dopóki nie dowiedziałam się, że Kropka, która też wcześniej nie miała styczności z tym językiem, zaliczyła koło na 5.
Dobijające.
Teraz zrobiłam sobie krótką przerwę od nauki, bo w końcu ile możne? Najchętniej położyłabym się spać, ale nie... nie... trzeba przetłumaczyć pare słówek i wbić je do głowy. Czymkolwiek.
Jest mi okropnie niedobrze i nie wiem czy to przez specydiczny zapach naszego pokoju, świeczki Sylwii, lub zupy Eweliny. Może przyczyną jest kawa rozpuszczalna, albo bajaderka i sernik z Bażanta? Nie wiem, ale czuję się źle.
Tak poza tym wlazłam dzisiaj do Honoraty na piąte piętro schodami. Ha, jestem z siebie dumna ;D
Wjenc... gudbaj :)