Wróciłam, wzleciałam, upadłam.
Spadam. Ciągle. W przepaść bez dna.
Bez dna...
Wszystko się rozpada.
Lepiej byłoby, gdyby mi nie zależało?
Chyba tak.
Takim właśnie się udaje.
Mam już tego wszystkiego serdecznie dosyć.
I te sny.
Obudziłam się dzisiaj o 5.30 z krzykiem. Nie mogłam już zasnąć. Ciągle to powracało.
Bałam się. Bałam się wyjść z łóżka, z pokoju, z mieszkania.
W kościele była msza, gdy wracałam ze szkoły. 4 mężczyzn wynosiło trumnę.
Popłakałam się.
Strasznie się tego boję.
Cmentarzy też.
Wytrzymam?
Wątpię.