Witam.
Zaniedbuję wszystko. Chyba trochę brak mi siły.
Jem kanapkę. Popijam herbatą. Słucham jak kot miałczy i o jaki interwał moduluje swoje żałosne jęczenie.
Przede mną leży matma i rozwiązana zagadka Einsteina. To Niemiec hoduje rybki.
w domu słychać tylko delikatne pluskanie-szumienie wody w rurach, delikatny bzyk lodówki, świetlówki, motorówki(?)...
Zero muzyki. Nie dziś.
Podnoszę się. Robię jeszcze jedną kanapkę, którą kładę obok, nie jem jej jeszcze. Siadam.
Przestałem liczyć ile razy kot mialknął, po 48 miałknięciach mam dość. Przestaję go słyszeć. Przestaję słyszeć cokolwiek.
Zamykam oczy. Słyszę delikatnie puls. Nie krew pulsuje, a serce. Krew nie krąży. Słyszę bicie pustego serca, które nie przetacza już
nic dalej, bije bo bije, nie puszcza nic w obieg.
W domu pusto. Po mojej prawej pusto. Zaczyna być tam pusto na codzień. Zresztą, nawet papieros już rzadziej tam gości, telefon też nie daje znać o życiu poza mną i kotem. Po prostu opustoszało.
Wniosło, a właściwie wróciło dwa życia na dwie strony mnie, ale...
Pusto. Wbrew pozorom niewiele się zmienia. Pusto.
Zaczynam nawet odnosić wrażenie, że przyzwyczajam się do pustości, a nawet podświadomie chcę jej, a może po prostu wiedząc że ona będzie stwierdzam, że nie ma sensu się bronić?
Nie wiem. Zresztą, mało wiem i mało rozumiem. Niewielu rozumie wiele, a jeszcze mniej dużo wie.
W pustości wraca ochota na powrócenie do chemicznych przyjaciół, którzy pomimo tego, że mnie nie rozumieją, to z nimi nie mam potrzeby rozumieć.
Ale że niby po co mam schrzanić? Schrzanić coś, co zresztą prowadzi w jeden punkt, którego zresztąwszyscy się boicie, a zwie się śmiercią. No po co? Żeby umrzeć tak samo? Żeby ending był identyczny? Zresztą, po tym endingu to już i tak niewiele obchodzi. Właściwie nie obchodzi w ogóle.
Patrzę na światlo. Cholernie dziwna rzecz, widać ją doskonale, a nie możesz jej dotknąć. Od szczęścia odróżnia światlo tylko to, że światło możesz dowolnie uruchamiać i gasić.
Pora już się ocknąć, a najdziwniejsze, że tylko po to, coby za chwilę znowu odpłynąć, całkiem bez swojej woli. Dopełnić rutyny i monotonnego rytmu, bez żadnych synkop i udziwnień, takie metrum 1/2, gdzie w każdym takcie masz tyle samo ósemek, granych w równych odstępach, w ten sam akord, z rzadko zdarzającą się blue note mogącą urozmaicić choć na chwilę tę molową melodię.
Iść spać. Zasypiać z ciężką banią, bo jutro trzeba wstać, budzić się z banią ciężką od tego, że to już, znowu się powtarza i nie móc delektować się czasem pomiędzy, bo do kurwej nędzy trwa się w całkowitej nieświadomości sytuacji i chwili, najpiękniejszej jednostki czasu.
Użytkownik holierthanthou
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.