Wczoraj było zakończenie roku, więc tak trochę tematycznie ;) Ogólnie było dużo płaczu :(
Poza tematem wygląda na to że Gosia nas porzuciła.
Nie wiem czy wiecie, ale dziś mamy dzień Kapustnika, i dzień rozwalania zabawek :D
Moje wakacje zaczęły się nieciekawie. Deszczowa pogoda zachęcała jedynie do oglądania telewizji. W dodatku rodzice nie planowali żadnego urlopu, więc zapowiadało się na to, że spędzę ten wolny czas w mieście. Byłam zła i rozczarowana. Pierwszy tydzień wakacji upłynął mi na narzekaniu i nudzie. Moi rodzice zaczynali się już niepokoić, gdy zadzwoniła moja najlepsza przyjaciółka Dagmara. Zaprosiła mnie do swojej cioci, która mieszka na wsi nad morzem. Nawet rodzice nie sprzeciwiali się temu wyjazdowi, bo widzieli jak bardzo się cieszę. Spakowałam się i tata odwiózł mnie do Dagmary. Razem pojechałyśmy pociągiem do Trzesiącza. Tam mieszka jej ciocia. Spędziłam u niej dwa tygodnie. Było cudownie. Ciocia jest młodszą siostrą mamy Dagmary i dawała nam dużo swobody, ale oczywiście starałyśmy się tej wolności nie nadużywać. Raz tylko wybrałyśmy się na noc, pod namiot do okolicznej wsi. Rozpakowałyśmy się, zapaliłam ognisko, a Dagmara rozbiła namiot. Robiło się już ciemno, a my postanowiłyśmy pójść na spacer, nad morze. Okazało się, że to dalej niż myślałyśmy i zapadła prawdziwa ciemność. Nagle potknęłam się o coś wystającego na drodze i wpadłam w cierniste krzaki. Czułam, że jestem cała podrapana. Dagmara też za chwilę leżała jak długa, w jakiejś kałuży. Szybko zorientowałam się, że zgubiłyśmy drogę. Byłam trochę przerażona, ale Dagmara udawała dzielną. Była cała w błocie i nie traciła dobrego humoru. Tak przynajmniej się zachowywała. Mówiła, że jest pewna, że morze już nie daleko i musimy tam dotrzeć. Odetchnęłam z ulgą, kiedy usłyszałam szum fal. Morze było bardzo spokojne, ale widok zapierał dech w piersi. Poprosiłyśmy latarnika żeby nas skierował w stronę naszego obozu. Okazało się, że jest łatwiejsza i krótsza droga do miejsca, gdzie czekał na nas namiot. Podziękowałyśmy i pobiegłyśmy prosto przed siebie. Byłyśmy zmęczone i głodne, ale od razu poszłyśmy spać
Zielone Płuca Europy Proszę pana! młoda Angielka przedzierała się przez tłum turystów w kierunku przewodnika. Proszę pana! powtórzyła po polsku ze swoim ciężkim akcentem z Newcastle. Kiedy pojedziemy oglądać... bisons?
Żubry! pomógł jej przewodnik i uśmiechnął się. Zaraz pójdziemy. Żubry, tury, tarpany...
Av them... free range cows... whatever... been ere always?* wyrwał się jakiś ubrany w dres i czapkę z daszkiem Londyńczyk.
No, no... Przewodnik zatrzepotał rękami. You see... wyrażnie się męczył.Cows... transport... Scotland to here... From Scotland... Heck cattle...eee moved to Scotland from... from Germany and...**
Dobra, dobra przerwała męczarnie mówiąca po polsku Angielka z Newcastle. Później mu wytłumaczę, OK? Obrzuciła niechętnym spojrzeniem kolegę w dresie.
What the fock are you messing abeut?***
Want me booze, sweetheart, fuck them cows!****
So shot op and dount make it harder!*****
Na polanę wbiegło kilka obdartych, umorusanych dzieci. Turyści z Zachodu ustawili się w kręgu, jak uczył ich instruktor survivalu; dzieci i kobiety w środku, po zewnętrznej mężczyźni z bronią gotową do strzału.
Nie strzelać... Do not shoot! zawołał przewodnik.These are kids from the village!******
Na dzieciakach uzbrojony kordon nie zrobił wrażenia, widać nie pierwszy raz urządzały polowania na zagraniczne wycieczki. Słits, słits, burger, kola! wołały w kierunku uzbrojonego szyku. Jakiś starszy Niemiec, z rysującą się na twarzy odrazą, rzucił w w kierunku krzaków papierową, ekologiczną torbę ze śniadaniem. Stado dzieci popędziło tam, gdzie spadła i wkrótce w zaroślach wybuchła bitwa o europejskie smakołyki.
Szybko, szybko... zaordynował przewodnik. Go, go! popędzał swoją grupę wciąż poruszającą się w zwartym szyku w kierunku furty w zasiekach. Sprawnie znaleźli się po drugiej stronie, a polski tour guide zabezpieczył przejście przesuwając plastykową kartę przez czytnik.
This is all fucked up! wrzasnął Londyńczyk w dresie, zerwał z głowy i rzucił o ziemię swoją bejsbolówką.There supposed to be preservation grounds, but not fuckin Nazi camps!You treat them like fucking animals!*******
Reszta wycieczki zignorowała go, porozchodzili się po polanie, dziwnie geometrycznej, przypominającej jakiś wielobok, z odchodzącymi od każdego z boków pasami młodego lasu, znacznie niższego niż ten, który je rozdzielał.
Dziwna struktura, ehm? młody Duńczyk zatoczył ręką krąg i spojrzał pytająco na przewodnika.
Tu kiedyś... miało być przecięcie autostrad... Motorways... ale jak poszerzyli Białowieski Park Narodowy po Odrę, to zlikwidowali... i tak nie było gotowe... ale wywieźli beton i zasiali las...
Green lungs of Europe!******** uśmiechnął się ze zrozumieniem Duńczyk. Do ogrodzenia podeszło dziecko. Trzymało w ręku kawałek papierowej torby Niemca, a w nim kęs hamburgera z McDonalda. Londyńczyk podniósł swoją czapkę z daszkiem, otrzepał z kurzu i podszedł do ogrodzenia. Stali tak chwilę obserwując się wzajemnie z zainteresowaniem, nikt na nich nie zwracał uwagi, nawet przewodnik się zagapił, a miał wyraźnie przykazane, żeby nie dopuszczać do kontaktów, głównie ze względów epidemiologicznych. W rezerwatach szerzyły się choroby nie znane społeczeństwom stosującym od dziesięcioleci antybiotyki coraz to nowszych generacji. Londyńczyk przykucnął, a jego twarz znalazła się na wysokości twarzy dziecka spokojnie żującego hamburgera wraz z papierową torbą.
Kto ti jesztesz...? wydeklamował z trudem.
Polak mały! krzyknęło dziecko z nienawiścią w oczach, wolną ręką sięgnęło ku ziemi i z wściekłością sypnęło w kierunku turysty chmurą piachu i drobnych kamieni. Potem uciekło w zarośla. Przez chwilę słychać było odgłos łamanych gałązek, deptanych bosą stopą patyków i szyszek, potem wszystko ucichło odwieczna puszcza chroniła swoje dzieci po tysiąckroć lepiej niż rząd Eurazji
klaudia :)