zgodnie z obietnicą
kawałek czegoś
co nie powinno się nazywać opowiadaniem
(dno.)
milego czytania <3
***
Człowiek, będąc w potrzasku, zazwyczaj staje się zupełnie kimś innym. Zapomina o tym, że z tej sytuacji nie ma wyjścia. Odrzuca na bok wszelkie skrupuły, zawzięcie walczy o spokój i wolność, rozpaczliwie pragnąc nie myśleć o końcu.
Jednak Emily zachowywała się wręcz przeciwnie.
Zamknięta na klucz w ciemnym pokoju bez okien, leżała skulona w kącie, ze łzami zastygłymi na policzkach. Była na tyle roztrzęsiona, że nie była w stanie już płakać, nie mogła się poruszyć, ani nawet dumać o tym, co się z nią stanie. Czuła, że jeśli Nate znów się zjawi, i będzie próbował jej coś zrobić, to ona podda mu się bez reszty. Nie miała siły walczyć. Jedyne, o czym potrafiła jeszcze myśleć, to John. Był jej ostatnią nadzieja, ostatnią iskierką radości w tej okropnej sytuacji. Jak niczego innego w świecie, pragnęła go zobaczyć raz jeszcze, utonąć w jego ramionach, słuchać jego cudownego głosu, i patrzeć w te oczy, pełne miłości.
Mając zaciśnięte powieki i będąc skupiona na tej zbawczej myśli o mężczyźnie, którego kochała najbardziej na świecie, nie dostrzegła rudowłosego, który powoli, jak zwierzę szykujące się do ataku, zbliżył się do niej. Dopiero, gdy położył dłoń na jej ramieniu, otworzyła oczy.
-Witaj, kotku - zamruczał i wyszczerzył zęby.
Milczała. Skuliła się jeszcze bardziej, jakby próbowała zniknąć. Bo w tym momencie miała na to szczerą ochotę. Zamiast tego udawała, że nie słyszy swojego byłego. Jego słowa nie miały już dla niej żadnego znaczenia, tak sobie wmawiała.
-Ej, odezwij się - warknął, stukając ją czubkiem buta.
Bądź głucha, Emily, nie słuchaj go, powtarzała jak mantrę. Tak zachowałaby się jej siostra nie próbowałaby się wdawać w żadne pyskówki. Nagle złotowłosa zadrżała. Przypomniała sobie, jak wraz świętowała swoje ostatnie urodziny z Sarą. Szczęście, uściski, pocałunki. Wtedy Nate był kimś innym. Był grzecznym, ułożonym chłopcem z Rochester. To Los Angeles go tak odmieniło. Dopadła go kalifornizacja.