Któregoś poranka wyszłam na dwór. Pogoda była piękna. Zobaczyłam głowę Hesty więc poszłam sie z nią przywitać. Nie była najszczęśliwsza. Zawołałam ją. Zaczęła do mnie iść, ale szybko zrezygnowała. Zobaczyłam, że kuleje ! Próbowałam ją przeprowadzić, ale się zapierała. Potem zauważyłam, że kuleje na przednią prawą nogę. Szybko poszłam po kopystkę i marchewki. Podeszłam do niej, uspokajałam ją, głaskałam, dałam jej marchewkę. Podniosłam kopyto i zobaczyłam wielki gwóźć tak zwany "papiak". Niestety nie miałam siły go wyjąć. Łzy miałam w oczach.
Przyszedł mój tata i zaczął wyjmować gwóźć z kopyta Hesty. Była bardzo niespokojna. Stanęłam przed nią i zaczęłam ją głaskać. Uciszałam, uspkajałam, przytulałam. W końcu się udało. Gwóźć został wyjęty.
Hesta po chwili zaczęła chodzić o własnych siłach.
Po jakims czasie stwierdziłam, że na nią wsiądę. Ubrałam ją i po chwili byłam na jej grzbiecie. Stępowałyśmy, kłusowałyśmy, wszystko było dobrze, potem zmieniłąm kierunek iii nie dało sie kłusować. Strasznie kulała. Nie chciałam jej męczyć od razu zeszłam. Nie wiem dlaczego tak było.... Gwóźć wyjęty był cały. Nic nie zostało. Mam nadzieję, że wszystko z nią dobrze !