kolega w weekend znalazł mój kalendarz z kaloriami. jakoś się z tego wywinęłam, ale musiałam trochę pościemniać następnego dnia z obiadem na mieście. ogólnie z posiłkami. myślę, że uśpiłam jego czujność, ale dieta zjebana. od wczoraj znów jestem na sgd. dziś jebnęłam się w liczeniu i wyszła lekka nadwyżka, ale mało znacząca, więc jest w miarę w porządku. tylko i tak mimo tych 360 kcal czuję się nieziemsko objedzona i męczą mnie wyrzuty sumienia.
kupiłam centymetr. jutro z rana robię zdjęcia i się mierzę. następne za tydzień. obym tylko wytrzymała na tej diecie. obym tylko zaczęła ćwiczyć.
czuję, że jestem coraz bliżej 45kg. niestety w innych dziedzinach pozostaję w tyle. a będzie tylko gorzej.