Widzę, jak wiele osób rezygnuje ze swoich celów na rzecz marnych substytutów. Jak wiele osób boi się podążać w stronę marzeń. Rezygnują. Czy ja jestem odludkiem na tej planecie, który za nic nie chce puścić się tej wizji? Czy jest sens kurczowo trzymać się swoich racji? Czy warto... walczyć? O to czego pragniemy naprawdę... Ja też się boję. Jak wszyscy. Tylko dlaczego bieg w stronę czegokolwiek, jest częściej spotykany (i przez społeczeństwo chwalony) niż spokojny spacer do czegoś? Zaciśnięte pięści, przygryzione wargi, ale mam nadzieję, że warto. Warto wierzyć w siebie i śnić.