każdy dzień do 15.20, dopóki nie wróce ze szkoły jest męczarnią.
nie licząc przerw między przerwami.
nie mam wgl siły. coś okropniastego.
do tego czas mi tak szybko ucieka, że nie wyrabiam i nie mogę sie połapać.
w piątek uderzamy na gryfino na zakupy.
w przyszłym tygodniu już testy.
mam gdzieś to wszystko.
chcę już być po, miec zlożone podania do szkół.
a tymczasem nawet nie wiem gdzie chcę iść.
sobota będzie znowu ciekawa
jutro 6 lekcji- chyba jakoś to przetrzymam.
żyjemy dla takich chwil. dla tych mężczyzn. dla takiego szczęścia