koń-czynka.
tak mówiłam jak byłam mała. (chyba udzielił mi się sentymentalny nastrój Kostki. xD)
a więc.
moja koniczyna nie jest idealna.
ma tylko po trzy listki, ale i tak jest dla mnie symbolem szczęścia.
na dodatek, niektóre są uszkodzone.
tak jak szczęście.
bo szczęście też ma rysy.
pierdolę głupoty, nie?
nigdy nie będę poetką.
a tak naprawdę to...
po prostu nie mogę znaleźć, jak Emett zwracał sie czasem do Edwarda w "Przed świcie".
xDDD
czyli nie wiem, jak przetłumaczyć "bro" w "Midnight Sunie".
szit, szit, szit.
ps. w związku z tym,
że to foto nie chce się otworzyć
(wgl. bez komentarza.
a nie mówiłam, że photoblog śmierdzi? ;p)
tutaj link.