Po niekrótkiej przerwie wracam na stare śmieci. Właściwie to moje cztery niebieskie szwy zmusiły mnie do zajrzenia tu i napisania czegoś, bo mimo ogromnego zmęczenia nie mogę znaleźć swojego miejsca i zasnąć. Nawet stara ulubiona piosenka nie pomogła. Kończy się lipiec, a ja mam już dość wakacji, których jeszcze końca nie widać, a czuję się tak bardzo samotna, samotna wewnętrznie. Poza tym jestem z siebie samej dumna, dostałam się na studia i z tą panią na zdjęciu będę mieszkać. Będzie cudownie. Do tego praca, która daje mi dużo satysfakcji. W końcu pojechałam na Jarocin, chcę jeszcze jechać na camps w Łazach (ale dlaczego on taki drogi :().
W pewną zimną i gwaiździstą noc, pewna dziewczyna, dziewczyna z głową pełną marzeń, siedząc na parapecie i włączając kolejną balladę powiedziała sobie samej, że zawsze będzie szczęśliwa i nie pokaże światu jak bardzo dostaje po dupie. Po chwili uświadomiła sobie, że to żdna nowość, przecież do tej pory wciąż grała, aby nikt nie wykorzystał jej słabości. Chwilę potem naszła ją myśl..., że do końca nigdy jej się to nie udawało, że nie potrafi być tak zimną suką, którą świat traktowałby poważnie. I znów jej plany bycia silną chociaż z zewnątrz, chociaż dla innych, upadły. W głowie pozostaje pytanie czy warto? i wciąż powtarzająca się melodyjka, niczym melodyjka pozytywki z dzieciństwa.
do usłyszenia.