Dzieńdobry, poproszę lato.
Z głową opartą o szybę, z lekkim opóźnieniem poruszam się w przestrzeń. Przytłoczona miastem i samą sobą wyruszam tam, gdzie zawsze było najcieplej. Dostrzegam jak blaski nabierają kształtów i z rozmytych plam stają się materią, przemijającą bardzo szybko, lecz wciąż namacalną. Zabawna sprawa, kiedy dzieje się na odwrót - kiedy to kształty nabierają blasku i twarze, te dobrze znane zaczynają lśnić jakąś tajemnicą, którą bardzo chcę odkryć.
Powracam do niektórych momentów po raz kolejny i rozrywam je na strzępy, składam z powrotem i analizuję od początku do końca, mimo, że ich wspomnienie przewija się prze moją pamięć bardzo mgliście ze względu na stan ducha, ciała i umysłu w tamtym czasie (do czego doprowadziłam się zresztą sama). Co dla Ciebie znaczy "tak jak kiedyś"? Bo jeśli o mnie chodzi, w tym momencie jest o wiele gorzej niż było przed całym zajściem.
Wbijam paznokcie w brzegi świadomości, staram się nie zlecieć w samo dno otchłani, chociaż czuję, że dno niebezpiecznie przybliża się do moich stóp. Ostatkiem sił próbuję się wspiąć, ratuję się ucieczką, ale wciąż czuję w sobie tę pustkę, która pochłania mnie do ostatniego atomu, przeżuwa i wypluwa z taką łatwością, jakiej nawet nie byłabym w stanie sobie wyobrazić. Działam autodestrukcyjnie i to całkiem mimo woli, mając szczęście na wyciągnięcie ręki, odtrącam je z nikomu nieznanych powodów. Cierpię wtedy jeszcze mocniej.
Podnieś mnie, proszę.