Dość ciężko oddziałujący na mnie ten weekend. Jest jeszcze niedziele i szansa naprawienia tego potwornego uczucia pożarcia przez monstrualną firankę, zdeptania i odsunięcia na maksymalny bok. w lewo.
zdjecie - sala gimn. podczas wpmft.
siedze z papczanem. coś smęcimy pod nosami. nienawidze chorób. ruszyłbym dupę z domu chociaż, jeśli już nie może być tego na co czekałem tak długo. Chociaż żeby na niebie nie było tylu chmur, żeby to wszystko jakoś wyglądało. żebym nie musiał nikogo za nic winić. jedna rozmowa mi się przypomniała, a właściwie jej fragment. Że najstabilniejsza w życiu jest samotność. Ciężko jest teraz myśleć o takich rzeczach, ale najgrosze jest to że jednak bywają takie myśli.
ogólnie strasznie do dupy sie czuje. odbudowa moralna ciężka jest. czemu zawsze jak na coś czekam to jest tak, czemu nie mozesz mi poswiecic troche czasu ?! czemu rekompensacja nigdy nie nastepuje. czemu wkładając w coś tyle siły, zapału i chęci otrzymuje czesto olanie? -.- tyle na dzisiaj. wymarudziłem się troche i co z tego.
nawet nie chce mi się zdjęć robić. znaczy jest już bardzo źle.