Cóż. Dziesiejsza pogoda i obecny nastrój w połączeniu dały to, że postanowiłem wrócić do dzielenia się pewnymi rzeczami z photoblogiem. Nie liczę na to, że notki będę dodawał systematycznie, ale obiecam sobię, że w mniejszym lub większym stopniu będę je mimo wszystko dodawał.
Jeśli miałbym opisywać co się u mnie zmieniło od ostatniej notki to podejrzewam, że zabrakło by mi dostępnego miejsca, więc chcąc nie chcąc opiszę jedynie dzisiejszy dzień. Zaczął się on leniwie, jak to na sobotę przystało, gdy się obudziłem w głowie szumiały jeszcze efekty dzień wcześniejszego picia. Założyłem sobie, że sobotę spędze w domu robiąc porządki, słuchając muzyki i ew. oglądając jakiś dobry film, no ale spontaniczność wzięła górę i tym samym nie poszło po mojej myśli. Zaczęło sie od telefonu od kumpla który to wyciągnął mnie na dwór niwelując moje plany, w sumie ileż można siedzieć w domu. Połaziliśmy, pogadaliśmy i lecimy do domu.. ale zaraz, gdzie ta spontaniczność o której pisałem wyżej? Otóz gdy się żegnaliśmy na drugiej stronie ulicy ni stąd ni z owąd pojawił się mój kuzyn Łukasz. Tak się pięknie złożyło, że akurat wyprawiał on w domu małą imprezke na którą oczywiście nie mogłem odmówić przyjścia. Impreza nie potrwała za długo gdy padł pomysł żeby iść na dyskoteke, tutaj dała popis jedna z moich wad- nie potrafię odmawiać i gdy się tylko spostrzegłem już jechaliśmy w 6 osób takstówką do Havany (sic!). Pomijając przebieg imprezy na sam koniec napomknę tylko, że całkiem w porządku było pić z praktycznie obcymi osobami tracąc jedynie 5zł za wstęp.
Uświadomiłem sobie właśnie, że już dawno aż tyle nie pisałem na fbl'u co więc będę kończył, mimo iż alkohol obudził we mnie pisarza. Tekstem wieńczącym ten wywód i jednocześnie podsumowującym ostatnie dni niech będzie "Jest chujowo, ale stabilnie", a na domiar tego "we found love" podczas opuszczania dyskoteki potrafi skutecznie zając myśli na resztę nocy..
My name it means nothing, my fortune is less.
Tylko obserwowani przez użytkownika grab1rz
mogą komentować na tym fotoblogu.