"Życie"- to co kryje się pod postacią zwykłego rzeczownika zaczyna oznaczać dla mnie coraz więcej...
Nigdy nie miałam pojęcia o tym, że iść na przód, dzień po dniu, samotnie jest takie trudne.
Nie miałam pojęcia o tym, że w chwili zwątpienia w pustym pokoju może być tak cholernie źle...
Nie doceniałam tego, że szczęście to coś wyjątkowego.
Nie wiedziałam, że co druga melancholijna piosenka może zdołować.
Nie myślałam, że dosięgnie mnie taki etap, w którym jest cały czas pod górę.
Ogólnie to mega dziwnie...
Jeśli osiągam poprawe humoru to nie jest ona na długo...
Uciekam w jakiś chory świat, w którym stwarzam pozory zadowolonej z życia, lecz wewnątrz siebie toczę bitwę z uczuciami...
Co jest dobre a co złe, chyba nie ma już dla mnie znaczenia...
Zwątpiłam w szczęście i radość... zaczynam rozumieć, że te dwie rzeczy są tylko dla ludzi, którzy na nie zasługują, a to raczej nie jestem JA
Przez chwilę myślałam, że jest nadzieja na odrobinę szczęścia, ale moja nadzieja odchodzi codziennie coraz dalej...
Żałuję tego, że od dziecka uczyłam się że należy być szczerym z drugą osobę...
Żałuję, że zrzucając prawdziwe "ja" przyczyniło się do urwania czegoś co nadawało mi sił...
Mówią, że czas leczy rany i tylko on może pokazać co będzie dalej...
Ale nadszedł taki moment, że czuję , że nawet ten czas mi nie pomoże...
Chciałabym uciec gdzieś daleko, od rozterek i samotności.
Chciałabym znaleść krainę szczęścia i zostać w niej na zawsze,
...ale wiem, że nie istnieją takie miejsca ;///