standardowy standard. suki takie są. nieważne czy ulokują się 15, 80, 250 czy 1000 kilometrów stąd. lel. ale wypierdalam sobie jeszcze dalej. jeszcze tylko pół miesiąca i będę mieć szansę odciąć się od swoich wszystkich niepowodzeń. festiwal z atmosferą uświadomił mi parę niepodważalnie ważnych kwestii, do których mój lekko jebnięty mózg nie mógł dojść wcześniej, bo zbyt mocno skupił się na sobie. destrukcja =/= autodestrukcja. destrukcja -> autodestrukcja. zapobiegnę destrukcji, uniknę autodestrukcji. a Kraków ową destrukcją jest. nie sam w sobie, bo jest niesamowity, piękny i zostawiam tu spory kawałek swojego życia i serca. ale dopuścił do destrukcji swoją frywolnością. nie od dziś wiadomo, że ruszyła maszyna i już nikt nie zatrzyma. efekt domina w tym mieście to pierdolone fatum bez końca. dlatego czas zaczerpnąć lekcji od chłoptasiów z Domino Day i powstawiać luki między klockami. niech tą luką będzie odległość między Krakowem, a Rzeszowem. czuję, że CipKołst będzie dla mnie na tyle dobry, że nawet nie odczuję jesieni, która piętnowała mnie strachem i depresją z roku na rok coraz bardziej. i można by rzec, że do takich oczyszczających wniosków dochodzę dosyć często, bo mam za dużo wolnego czasu i problemów, ale ten okazał się być przełomowy. przełomowy dla mojej mocy, by odzyskać to, co zabrało mi dorosłe życie w Krakowie. spokój ducha już mam, siłę do działania mam, chęć dalszej edukacji także.
got my shit together, now I have to throw this shit away,
hey, sad clown, go be sad somewhere else!