Dziwny, dziwny, dziwny wypad na łapanie słońca z Beatą. Ogarnęła mnie cholerna radość, że chociaż w to jedno popłudnie nie muszę nosić kurtki, która już mnie wkurzała. Zapewne dzisiejsze bieganie po plaży przypłacę jakimś choróbskiem, które rozłoży moje plany na sobotę.
Chociaż miejmy nadzieję, że nie bo będę miała przekichane.
Bardziej niż mam obecnie, ale cóż.
Powrót do szkoły był nawet miły. Poniedziałki w 3f są nawet miłe, bo mamy same lekkie przedmioty.
Co zmieni się jutro, gdyż p. Czapp zafundowała nam dwie matematyki. Pod rząd.
Powrót do szkoły nie był tak przerażający jak się spodziewałam, więc... Nie jest źle.
Obecnie udajemy z Big B., że uczymy się na chemię, a na serio oglądamy The Sisterhood Of Traveling Pants.
Odrobina słońca i świat, a nawet wizja bierzmowania środowego, wydaje się być do zaakceptowania.
Miłej nauki, frajerzy.
:*
P.S Na zdjęciu wizja Big B. Ja płonąca na stosie.