Wiele nowych rzeczy, wiele nowych znajomości. Jedna szczególnie mnie dobija. xd Jakoś nie potrafię patrzeć na wszystko obiektywnie. Staram się siebie zrozumieć, ale nie potrafię. Jestem głupia no. ;p Pragnę tego, czego mieć nie mogę, aż tu nagle pojawia się takie coś co jest na wyciągniecie ręki a ja kretynka robię wszystko, żeby było jak najdalej mnie. xd Czemu zawsze wszystko mi się sypie jak już sobie coś poukładam?? Wszystkim mowie, że u mnie ok, że jakoś sobie żyję, że nie mam zmartwień, a tak naprawdę jest inaczej. Nie chce ciągle czekać, szukać i znajdywać dopiero po kilku latach tego co było tak długi czas obok. I tak potem zostawię to żeby płynęło własnym rytmem i znów będę chciała wszystko naprawiać. Tak się kurde nie da. ;p Potem znowu nadejdzie czas czekania, odnajdywania, odrzucania i ranienia uczuć innych. Nie mogę tak dalej wszystkim dawać nadzieji na to co i tak nie nadejdzie. Ja już nie potrafię z kimś być. Jest tylko jedna osoba, z którą chce (bardzo) się związać, ale niestety nie mi są pisane jej oczy, usta, nos, ręce, ramiona. Niestety on jest nie dla mnie. Cóż jakoś muszę przeżyć to co znów tracę, ale jednocześnie przyjaźń z tą osobą to dla mnie za mało a miłość do tej osoby to za dużo. I co robić?? Eh. Jak zwykle wszystko popłynie własnym rytmem i znów wrócę do starej postawy samotnika idealisty, który ciągle podporządkowuje swoje życie idei, która okazuje się kłamliwa. Ale cóż (jak to mawia mój tata) nie szkoda róż gdy płonie las...