TFI Friday.
Thanks fuck it's Friday.
Bo już, kurwa, nie wyrabiam.
A zaczęło się już w poniedziałek, kiedy w drodze do pracy dowiedziałem się, że pociąg zmienił trasę i wylądowałem w Manchesterze. Piękne miasto w sumie. Potem zapiernicz w pracy przez kilka dni. Aż do dziś. Tak się człowiek w robocie szarpie i popisuje, że wylądowałem w klinice z popsutymi plecami. Teraz muszę się bujać po jakieś papiery, że jestem "able to work". Jak ja nie lubię problemów. Jestem leniwy z natury i nie mam ochoty ruszać dupy na parter po piwo, a co dopiero bujać się teraz po szpitalach, żeby dowiedzieć się, że to zwykłe naciągnięcie mięśnia. Matko bosko kochano! Nie pójdę dziś na siłownię przez te całe "wielkie mi mecyje". Pójdę jutro. Mam dwa garnitury, to pójdę. Albo nie pójdę. Chyba pójdę. Zobaczymy jak plecy pozwolą.
A! To nie wszystko! Zablokowali mi kartę debetową. Tak dla zabawy na zakończenie dnia. Dowiedziałem się o tym w sklepie płacąc za płyty.
No bo (się nie zaczyna od No bo, ale chuj Ci w dupę) jak co tydzień poszedłem kupić sobie jakieś winyle czy CD, w zależności co fajnego. A w ten weekend wypadł dzień kupowania nowych, nieużywanych sztuk, więc nie brałem ze sobą gotówki. W końcu jednak mi się udało. No i nowy gramofon kupiłem. Jestem jak baba, zakupy poprawiają mi humor.
No ale to przecież Joe Bonamassa!
Oby udało mi się dowiedzieć jaki hotel zajmie przed wrześniowym koncertem w Manchesterze. Znów odwiedzę to pechowe mieścicho. Tym razem w konkretnym celu.
Brace yourself Joe. Your biggest-on-the-earth-fan is coming!
Manchester and Warsaw this year.
Royal Albert Hall's next!!