Dzisiaj mimo nieciekawej pogody uczciwie ruszone prawie wszystkie konie ;) Upiekło się tylko Narcyzowi i Figusiowi moknącymi na deszczu przy wyrzucaniu obornika. Warka, która zmokła jak one, była w o tyle lepszej sutuacji, że się dodatkowo nie wytaplała w błocku :D I to własnie nie ochroniło jej przed jazdą :P
Po raz pierwszy Dakuś popracował w większym towarzystwie. Ale lekko nie było. I nie, nie dla niego ;) On wykazał się stoickim spokojem, choć podobno bryknął sobie podczas oprowadzania przed jazdą :P Tym niemniej potem był spory problem z dobraniem odpowiedniego popręgu. W naszych poprzednich jazdach chodził w siodle Harego, które jednak tym razem poszło na swojego właściciela. Niestety okazało się, że praktycznie nie mamy dobrego popręgu. Dopiero po jakimś czasie przypomniałam sobie o starym sznurkowym popręgu, jeszcze od siodła Kuby, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Od tej pory było już tylko lepiej. Przy okazji powoli docierał się nam cały zastęp ;) Jeszcze kilka... naście ;) takich jazd i będziemy mogły "zatańczyć" kadryla na sześć koni :)
Na koniec ruszyłam też mojego leniucha, który całe dwa dni stał w boksie. Najpierw pohasał w błotku na padoku, a potem zabrałam go na halę. Gdy już przewąchał całą poszłam po kask i wodzowiąze, żeby się na nim powozić. Zanim wróciłam, a nie było mnie jakieś 45 sekund, był już wyturlany z obu stron :D Dziadyga musiał tylko czekać, aż wyjdę :P No nic, wzięłam potnik i wsiadłam. Heh, czułam się jak na tykającej bombie. Po jeździe na koniach, które wymagają mocnych bodźców musiałam uważać na każdy swój energiczniejszy ruch. Muszę przyznać, że była to miła odmiana, jak już się przestawiłam, rzecz jasna :P