Zachciało się nam kurek na jutrzejszy obiad :D Wzięłam więc Garego, woreczek spakowałam do sakwy i wyruszyłam do lasu. Zrobiliśmy jeden dłuższy, ale intensywny galop i przeszliśmy do stępa. Jak tylko dojechałam do miejsca, gdzie powinny rosnąć kurki zauważyłam nad nami ogromną, granatową chmurę. No cóż, przecież się nie wrócę ;) Tak sobie maszerowaliśmy, a gdy widziałam wystające z mchu grzybki zsiadałam, zbierałam i pakowałam je do sakwy. Po chwili zaczęło grzmieć, ale my dalej twardo - zbieramy grzyby :D I tak powoli doszliśmy do samych Studzienic :) Deszczyk siąpił delikatnie, praktycznie mżawił, więc za bardzo to nam nie przeszkadzało. Jako, że teren został przeczesany i tylko w dwóch miejscach miałam się zatrzymać i zejść po przeoczone kurki mogliśmy jadąc z powrotem przyspieszyć tempo. Po drodze zatrzymaliśmy się, aby zebrać niedobitki i w tym momencie deszcz zaczął przybierać na sile. Byliśmy jednak tak daleko od stajni, że pędzenie na złamanie karku niczego by nie dało - i tak byśmy zmokli, więc przeszłam do wyciagniętego, ulubionego przez Garego kłusa i tak potuptaliśmy do domu.
Po pewnym czasie deszcz zelżał, przeszłam więc do stępa, żeby Gary ochłonął zanim go wpuszczę do boksu. Gdy wyjechaliśmy z lasu na drogę prowadzącą już do stajni naszym oczom ukazała się tęcza. Co nie znaczy, że na nas przestało padać :P Lało dalej, a nie będąc już pod gałęziami drzew mokliśmy jeszcze bardziej niż w lesie. Zadzwoniłam do Karola, żeby zrobił nam, zmokłym kur(k)om zdjęcia. Jakby na zawołanie deszcz przestał padać i ukazało się zachodzące słońce, co Karol skrzętnie wykorzystał. Niestety, gdy już rozsiodłałam i wytarłam słomą Garego słońca zrobiło się jeszcze więcej, nadając niesamowity klimat ciemnym, burzowym chmurom, na których tle widać było wspaniałą tęczę. Może to Yorga zza Tęczowego Mostu merdała do nas ogonkiem, rozwiewając znad naszych głów deszcz?
Mogłam zabawić w lesie jeszcze z dwadzieścia minut dłużej, wtedy załapalibyśmy się na świetną sesyjkę. No, ale i tak zdjęcia nie są takie złe ;)