* * *
Napisałem wiele wierszy dzisiaj. Stronice czarne od atramentu.
Wszystko spłoneło. Jak i me przekonania.
Zamykam oczy. Tym razem bez nich wychodze z zakrętu.
Prochy mych dzieł, czas na działania.
Jest ciemno. Od atramentu, czarne źrenice.
Drżące... Wpatrzone w odbicie, w krwi na tej ziemi.
Widzą postać. Swe własne oblicze.
Płomienie wściekłości, tańczą wśród cieni
Palce maczane w lęku odchłani.
Chwytają za skórę. Szarpią niczym opentani.
Rwąc na kawałki resztki ludzkości.
Kawałki, resztek mojej osobowości.
Zaciskam pięści. Znowu usypiam.
Znowu światła, miłości, litości i smiechu unikam.
Czemu? Bo krew płynie po dłoniach w agonii milczenia.
By tłumić złość. Nie do wypowiedzenia.
Goodway
23:58
9 grudnia 2009