Crash, crash, burn, let it all burn.
Niesamowicie szybko potrafi sie wszystko zpierdol*ć.
Cos jak w mgnieniu oka.
Ale tak naprawdę to na ta sekundę składa się milion momentów które do tego wszystkiego doprowadziły.
Padało.
Za długo jadłam obiad.
Tata się spieszył.
Nam się spieszyło.
Bo do kościoła.
.
.
.
Zdjęłam bransoletki i wisiorek.
Te z którymi się nie rozstaje.
A później był zakręt.
Ostry.
A ja obserwowałam.
Życie mi przed oczami nie przeleciało (to dobry znak?), nie bałam się że umrę.
Nie czułam nic, nie myślałam o niczym.
Widziałam tylko niebo.
Jak w grze komputerowej, takie szaro-niebieskie.
Patrzyłam na nie i byłam zupełnie pusta.
Jak gdybym oglądała film.
Full HD.
STOP.
Nic im sie nie stało i to była pierwsza myśl kiedy patrzyłam jak wysiadają z samochodu. Ona z krzykiem on z przerażeniem w oczach.
Czemu w tym momencie tylko on był przerazony?
Czemu on pytał czy nic mi nie jest, a ona wydarła sie jeszcze głosniej że to moja wina, wszystko moja wina.
Moja.
Bo nie zjadłam obiadu wcześniej.
Jeszcze więcej krzyku a mi przyszło na myśl ze przecież nigdy nie byłam w szpitalu.
Że nie wyląduje tam raczej.
Nie teraz.
Znowu.
A ona nadal krzyczała. Krzyczała straszne rzeczy. I że nie pojade do Polski.
Do Włoch, do Polski.
Bo czemu my mamy się bawić kiedy ona bedzie chodzic pieszo. Do pracy.
Tell me would you kill to save a life?
Tell me would you kill to prove you're right?
Ty Egoistko.
Zauważyłaś że swoją złością niszczysz mi dzieciństwo?
Marzenia?
Mnie?
http://fushigibubble.wrzuta.pl/audio/20QSy0dqg1c/30_seconds_to_mars_-_hurricane
P.S. Nie roznoście tego, pliss. Nic sie nie stało ale potrzebowałam tego wpisu. Nie wspominajcie swoim rodzinom.
Nie chę tego.
Proszę.
Przepraszam Mamo.