W środku aktu wiary, usta zamarły zdumieniem… że to może być nieprawda. Na środku pola walki, krwawiąc i idąc bez sił… zauważenie, że to nie ma sensu. W gorączkowym poszukiwaniu miłości… odwrócenie, od serca podanego na tacy. Wspiąwszy się na wyżyny życia, na horyzoncie ujrzeć napis: ta widoki nie dla Ciebie były… miałaś być gdzie indziej!
Tak bardzo wątpię, tak bardzo szukam, tak bardzo nie jestem pewna, czy to życie, którym żyję, czy ono jest naprawdę moje? Czy idę tam, gdzie powinnam? Czy przystanki nie za duże robię? I na koniec powraca to wiecznie powtarzające się, buntownicze pytanie: a czy to w ogóle ma jakieś znaczenie?
Życie jest zbyt krótkie, żeby zrobić wszystko, co by się chciało zrobić. Życie zabiera zbyt dużo czasu na to, żeby po prostu żyć. I nienawidzę. Tak, jest we mnie to uczucie, niestety. Nienawidzę słabości, nienawidzę bezsilności, nienawidzę strachu, nienawidzę poczucia, że „czegoś się nie da zrobić”. I wiem jak dużo jest tego we mnie, i w ludziach których kocham, w tych których nie kocham również. Ludzie wzięli się za rządzenie światem, lecz są za słabi na te rządy i wszystko psują. Lecz nie nienawidzę ludzi, mam tylko żal. Taki głęboki żal, że na najlepszym ze światów, wszystko jest nie tylko nie najlepsze, ale często zupełnie beznadziejne!
I wewnętrznie dopada mnie starość- brak entuzjazmu i wiary w lepszy świat. Nic się nie zmieni, można tylko walczyć o samego siebie. Tylko po co? Jesteśmy zbyt mali i zbyt słabi, to że próbowaliśmy dało nam tylko empiryczny dowód, że tak naprawdę nie możemy nic…