Kolejny wyjazd do Lubiatowa zaliczony! Powiem, że mimo tego, że był taki krótki, bo raptem trzy dni, to był przeprzeprzecudowny! To było błogie oderwanie od szarej rzeczywistości, która mnie zatruwa. Cudowne trzy noce i trzy dni, przyczepa, Marcin jako mój osobisty barista, przepyszna chłodna kawa, przytulna, ciągle głodna i robiąca miliony okrążeń Biała, delektowanie się piwami, nie bojący się ludzi motylek - Jasiu (autentycznie nie chciał odlecieć z naszych dłoni), mnóstwo plaży, dziwny pot (o zgrozo), ja w ciuchach Marcina, Marcin w moich, stary kapsel Frugo, wydmy, upierdliwa mucha, atak krwiożerczych mrówek - zawsze i wszędzie, zbieranie grzybków, fotografowanie zachowu słońca przez niemalże półgodziny, odganianie ludzi od miejsca tworzenia sztuki, ognisko bez kiełbasek, przerwane przez deszcz, kotki z Instytutu, tworzenie mega ogromnego zamku z piasku, kopanie dużej fortecy (aż do morza), czterogodzinna harówa - zmęczenie i ssący głód, za duże wyobrażenie o zamku, ale mimo tego satysfakcja z tworzenia, oranżada z dzieciństwa, piana wścieklizny, bańki mydlane, mnóstwo banieeek, rodzinka Marcina, robienie sobie posiłków, chytry plan z prysznicem, piękno gwiazd, ogromne zmęczenie, łóżeczko polowe na bunkrze, złowrogie chmury i zniszczenie planów, zasypianie na ramieniu pana M., dużo foci, zakupy w Melan(żu), śpiewanie piosenek, sobotnia wixa z karaoke, cztery fajne sprawy, dużo śmiechu i sucharków. :)))
Tak sobie myślę, że takie wyjazdy na łono natury, całkowite oderwanie od wszelkich mediów, spędzanie czasu niemalże ciągle na świeżym powietrzu jest dla mnie czymś na miarę wenwnętrznego oczyszczenia. Mogłabym tak ciągle żyć. Bo tak naprawdę, to internet mnie wyniszcza, te wszystkie bezsensowne portale, te głupoty, które przeglądam. Straciłam zapał do wielu spraw, nie czytam książek, jak kiedyś, nie maluję, nie rysuję, nie tworzę. To trochę smutne, jak pomyślę, jak kiedyś ekscytował mnie Harry Potter. Dostawałam orgazmów i ekstazy, idąc na wszelkie przedpremiery. Teraz to minęło. To znaczy, nadal mnie rajcuje Harry i wiele innych rzeczy, ale nie w takim stopniu jak kiedyś. Nie wiem, może się starzeję, dorośleję? To wydaje mi się być przerażające, nigdy tego nie chciałam (w sensie, dorośleć). A teraz dopada mnie szarzyzna tego świata. Chcę być w pewnych aspektach, taka jak kiedyś. Muszę się wziąć za siebie, dać sobie odrobinę szaleństwa, oderwania od rutyny. Muszę zrezygnować z przesiadywania na manipulujących moim życiem portalach. Nie mówię, że bycie w związku nie dostarcza mi wielu emocji, czy też życiowej satysfakcji. Owszem, daje mi tak bardzo dużo, buduje mnie, satysfakcjonuje, a przede wszystkim daje ogrom miłości, której, co tu dużo mówić, nie zaznałam wiele w życiu. Stabilizuje mnie, uzdrawia, otwiera mi oczy na wiele spraw. Lecz jednak właśnie brakuje mi tej iskierki szaleństwa, buntu i zapału, która tkwi w nastolatkach. Coś trzeba z tym zrobić.