"Zima zaskoczyła drogowców", "Dolny Śląsk sparaliżowany" to tylko dwa z wielu tytułów zamieszczonych na onecie w dziale dzisiejszych wiadomości. I tak sie zastanawiam- czy co roku będzie to samo? Koniec listopada i śnieg- CUD! nieprawdopodobne, miny kierowców wyrażają wielkie zdziwienie jakby conajmniej był środek lipca a oni jechali właśnie na letni wypoczynek. Wiecznie zdziwieni, wiecznie na letnich oponach....
Ok, przyznaje mnie też ten dzisiejszy śnieg troche zaskoczył. Dobra, nie zaskoczył- przeraził. Najpierw niewinny deszczyk a potem zaśnieżenie. Na drogach armagedon- kierowcy klnąc w swoich pojazdach, ślizgając się po brei jaka powstała nie potrafią się odnaleść w nowej dla nich sytuacji. A ja siedze. Siedze i myśle sobie że nie wyjde z samochodu za cholere. Wyszłam.
Zimno. Śnieg. Ja w adidaskach, stopkach, wiosennych spodniach... zdecydowanie nieprzystosowana. Śnieg wszędzie, śnieg w bucie, śnieg w oku, śnieg na włosach. Sploszona szłam niepewnie po znanych mi dobrze terenach klnąc w duchu siarczyście. Po drodze weszłam milion razy w kałuże które robiły się niemal natchmiast bo jak to u nas bywa- mrozu nie ma a śnieg pada... Szłam więc. Pokornie pod nosem mrucząc coś o dniu zyczliwości z nieukrywanym sarkazmem w głosie.
W kawiarniach lubi być ciepło. Nie zawsze ale lubi. Gorzej jak siedzi się tam w kompletnie przemoczonych butach, zamarzniętych dłoniach i tuszem rozmazanym pod oczami... powstała nawet teoria na temat tego jak wyglądam i dlaczego mam podkrążone oczy ale może nie bede przytaczać:P Zakładanie mokrego, zimnego płaszcza po wypiciu gorącej kawy też nie jest najprzyjemniejszą rzeczą.
Przystanek tramwajowy. Zimno. Staram się powstrzymywać mój monolog wewnętrzny, aby wewnętrznym pozostał ale nie jest to łatwe. Nawet nie sprawdzam rozkładu- przecież wiem że nie przyjedzie na czas, cudów nie ma. po 15 min jednak zaczynam sie troche irytować podzielając los ludzi z przystanku. Jedzie 12, 23, 3, znowu 12, 23, drugie 23...4-ki oczywiście żadnej. I pewnie stałabym tam dalej i doprowadzała się do furii gdyby nie to że...
...Popatrzyłam do góry, znarznięta, przemoczona, zrezygnowana i zobaczyłam że pada naprawdę mocno. Padał śnieg, raz wielkim płatami, za chwile maleńkimi i ten śnieg ten pzrez który 2 godziny wcześniej przeżywałam szok, rozpacz i wściekłość, ten sam śnieg mnie...uspokoił. POczułam nagle przypłym wewnętrznego spokoju. Śnieg padal sobie powoli, cichutko, nie zwarzając na nic i jak też stałam sobie cichutko, spokojnie nie patrząc na rozwścieczonych ludzi wokół. Stałam i czułam się cudownie uspokojona.
Kątem oka widziałam tylko co jakiś czas znajome twarze tych którzy zrezygnowali z czekania i oddalali się w różne strony, wściekłe miny kierowców, motorniczych,tramwaje o numerach różnych ale bynajmniej nie 4 i tylko klaksony samochodowe co jakiś czas wytrącały mnie na ułamek sekundy z mojego błogiego letargu...hibernacji? Śnieg przestał padać. Wiedziałam że nic nie jest w stanie wytrącic mnie z równowagi. Nic i nikt, wiec stałam dalej nadzwyczaj radosna obrzucana zdezorientowanymi spojrzeniami przechodniów.
Po godzinie przyjechała 4-ka. Wsiadłam nie czując nóg ani rąk, ale w środku było mi błogo. Doczekałam się w końcu tego na co czekałam. Zawsze warto czekać nawet jeżeli kosztuje nas to wiele wysiłku- czy to emocjonalnie czy też fizycznie. Zawsze warto.
W domu zasiadłam do ciepłej herbaty i powoli zaczełam odmarzać, a dobry humor mnie nie opuszczał.
Tak zaczeła się dla mnie zima tego roku.