jebać to.
ciągnie się taki temat od wieków, więc to nie dziwne że doprowadził do tego, że mam taki a nie inny wniosek.
nie chcę być obowiązkiem, nie będę.
więc jebać to.
mam nie rozmyślać ? okej.
powiedziałam swoje, przy okazji - nieco wcześniej - robiąc z siebie śliniącego się psa.
co jest kretyńskie biorąc pod uwagę, że miałam tego nie robić, bardzo kretyńskie. gorzej niż z jedzeniem ciastek na diecie.
kolejna taka rozmowa, o jednym głupim dniu, doprowadziła do takiego samego końca.
i w końcu stwierdzam, że to chyba proste potwierdzenie tego, co snuję mi się po głowie od wcześniej wspomnianych wieków.
ja przecież naprawdę dużo rozumiem, i przynajmniej staram się być wyrozumiała.
ale przyjemność to przyjemność, obowiązek to obowiązek.
jeśli obowiązek staje się przyjemnością - to masz kur** niesamowite szczęście.
jesli przyjemność ulega rutynie i staje się czymś "do odklepania" to przestaje istnieć coś takiego jak przyjemność.
a jaki ma sens robienie czegoś, będąc jednocześnie - myślami - gdzieś indziej ? nie czerpać z tego - tak szczerze, z serca, pełnymi garściami - siły, radości i innych dobrych rzeczy.
moim zdaniem - żaden.
dlatego to może być dobry pomysł, żeby się ratować.