ostrzegam, ten wpis będzie długi, będzie prosto z serca, będzie cały ze mnie.
Grudzień - okres Świąteczny, rodzinny, święta, wszyscy wspólnie. Czas miłości też. bez smutku. szczęście w gronie najbliższych. W tym roku tak też miało być. co prwada z każdym rokiem im jestem starsza coraz mniej czuć te święta. Tak bylo tym razem. Od samego początku. Wszystko na ostatnią chwilę. Choinka. Zakupy. Ale do ostatniej chwili powinnam przywyknąć bo tak już mam. pewnie większość sądząc po tłumach w sklepie. nevermind. Ja nie o tym. Jak już choinka zagościła w naszym nowym domu, zrobiło się jakby cieplej, ozdoby świąteczne które kocham, które mają się też sporo do mojej choroby o której innym razem napisze. Świąteczne głupoty typy mikołaje, drzewka świąteczne, lampeczki, świeczki, zapach mandarynek. No i jakoś od razu się zmienił i nastroj w tym wszystkim. Jestem sobie w pracy (jak większość mojego pełnoletniego życia) i telefon od mamy: słyszałaś o Babci? że zabrało ją pogotowie? szok.no jak? jak to? co się stało? - upadła i prawdopodbnie złamała biodro. Szok. miała wiele problemów ze zdrowiem. wiele. wiele za wiele. Ale pierwsza myśl: to straszne by osoba w takim wieku i z tyloma chorobami złamała biodro no ale jakby jest to wszystko do wyleczenia. będzie dobrze, wiadomo. Jak mnie ktoś na bierząco śledzi to wie i czytał jak bardzo miałam nadzieję, że babcia po prostu wyjdzie z tego wszystkiego. no bo jakby miało być inaczej? to tylko biodro. albo aż. no właśnie.. aż. dni mijały, Babcię wszyscy odwiedzaliśmy. nie zapomnę Naszej rozmowy ostatniej w szpitalu gdy jeszcze mogła cokolwiek powiedzieć i wyglądała całkiem dobrze, wyglądała ale wiemy, że tak się nie czuła. ale mówiła. w ostatnim dniu zanim wylądowała na intensywnej terapii byłam przy rozmowie mojej mamy z lekarzem. samo moje stanie z boku sprawiało, że łzy nie przestawały lecieć mi z oczu. nie spodziewałam się, że jest tak źle. aż tak źle. nikt z nas się nie spodziewał ,nie zdawał sobie sprawy. Już wtedy bardzo się przestraszyłam. Nie potrafiłam i nie chciałam przyjąć do wiadomości tego wszystkiego "co by było gdyby" mimo, że nadzieja jest zawse i musi być to po prostu nie. po tej rozmowie z lekarzem i otarciu łez weszłąm do Babci na sale, nie zapomnę tego momentu, naszeje ostatniej rozmowy. Spytała czemu płakałam czy jest źle, oczywiście nie mogłam jej powiedzieć jak bardzo jest źle by Jej nie podłamać więc tylko powiedziałam, że mama rozmawiała z lekarzem a nie ja. Więc nawet nie było to kłamstwem. Mogłam tam postać z nią chwile. Bo była pod obserwacją ale to nie był jeszcze oiom. zamieniłyśmy trochę zdań, których nie zapomnę, nie zapomnę jak smarowałam jej kanapkę masłem bo nie miała siły przez te wszystkie rurki dookoła, jak podałam Jej picie ze specjalną słomką. oczywiście Babcia jak to Babcia zdążyła jeszcze spytać jak samochód czy już naprawiłam (był chwile wcześniej w warsztacie) , Jej pytanie te pytanie chyba będę miała zawsze w głowie. Nie mówiła o sobie a nadal martwiłą się o wszystko wokół siebie. trzymałam Ją mocno za rękę podczas całej rozmowy. oczy miałam bardzo zaszklone. Widziałam, że Ona też. jeszcze powiedziała mi jakieś zdanie typu "oj Karolinka nie wiem czy ja stąd wyjdę, zobaczysz.." które nie doszło do mnie w żaden sposób. powiedziałyśmy sobie ostatnie kocham i szybko musiałam stamtąd wyjść. odwiedzałam Ją codziennie gdy tylko mogłam. w końcu wiadomość, że Babcię musieli przenieść na oddział intensywnej terapii. zatrzymana akcja serca. co? jak? od biodra? dlaczego? tysiące myśli. tysiące pytań. bezradność najwyższego poziomu. co robić? jak pomóc? co dalej? co dalej będzie? brak odpowiedzi. lekarze jedynie - "podczas przenoszenia na drugie łóżka zatrzymana akcja serca". podłączenie pod respirator. zero kontaktu z pacjentem. I tak zaczął się koszmar. Świąteczny koszmar naszej całej rodziny. było tylko gorzej. chociaż nadzieja była ciągle. do samego końca a nawet dłużej. jak to osoba jadąca do szpitala ze złamanym biodrem może wylądować na intensywnej terapii? płaczę jak o tym piszę. ale chcę to z siebie wyrzucić. mimo, że mam kilka osób którym mogę to po prostu powiedzieć to wolę to zrobić dla samej siebie. dla siebie od siebie. poczuć w końcu tą ulgę. pewnie nie przyniesie ale spróbujmy. odwiedzanie Babci na oiomie. codziennie tylko jedna godzina dla całej rodziny. Mówienie do Babci, zero kontaktu, tylko płacz i cisza. coś okropnego. bezradność której nienawidze. tak bardzo wierzyłam.. wierzyłam do ostatniej chwili, do ostatniej minuty, nawet dłużej. ciągle nie mogę w to wszystko uwierzyć. mimo, że wiemy że tak się dzieje, że czeka to nas wszystkich to nigdy nie będzie dla nas odpowiedni moment. nigdy nie będzie dobry moment. nigdy nie będzie to dla nas dobry i odpowiedni moment. zero kontaktu z Babcią a to sprawiało najwięcej bólu i najwięcej pustki. ~wiadomość od mamy! -jest lepiej! oja światełko nadziiei w tym paskudnym tunelu. odwiedziny Babci w poniedziałek i jest kontakt. jest nadzieja. będzie lepiej. Oddychał nadal respirator bo nie była sama w stanie oddychać przez co mówić nadal nie mogła. widziałąm jak bardzo chce nam coś powiedzieć. tak bardzo. że nie mogłam tego znieść. wtorek Wigilia, znowu pogorszenie stany, nieustępująca gorączka. dlaczego? dlaczego nikt nie potrafi nam odpowiedzieć na pytanie. Wigilia popołudnie spędzone u Babci a z Nią nadal zero kontaktu. mówiłam do Niej dużo, ciąglę, że bardzo Ją proszę by się nie poddawała, by walczyła bo wszyscy czekamy tu na Nią, że nawet psy tęskną bardzo. głupoty ale żeby tylko nas słyszała, że jesteśmy. Ciągle trzymałam Ją za rękę. codzienny płacz i łzy. coś strasznego. ale czeka każdego z nas. Święta, Wigilia wieczorem spędzona w rodzinnym gronie, był oczywiście płacz, łzy i smutek i oczywiście rozmowy, że bez Babci to nie jest to samo ale jeszcze z tego wyjdzie i usiądzie z NAmi przy Wigilijnym stole. Nie miałam w tamtym czasie nic więcej oprócz Babci w głowie. Pierwszy dzień Świąt. Pierwsze Święta w naszym domu. Takie nasze. Niby szczęśliwa a jednak w głowie tylko Babcia. po obiedzie oczywiście z Mamą i wujkiem pojechaliśmy w odwiedziny do Babci. okazuje się, że Jej stan bez zmian. Oddycha respirator, zero kontaktu. nadal strach w nas. nadal niedowierzanie że człowiek ze złamanym biodrem ląduje na intensywnej terapii. znowu mówienie do Babci, zero reakcji. płacz. Mama z wujkiem poszli do lekarza. ja nie mogłam oderwać się od Babci. czułam, że jest coś nie tak. nie tak jak być powinno. poszłam do nich. posłuchałam lekarza. powiedział kilka najgorszych słów które można usłyszeć o bliskim. mama zemdlała. ja myślałam, że zapadam się w tym szpitalu w ziemię, wujek płacze. mężczyzna, zawsze silny, twardy. łzy. mama wybiega z pokoju lekarskiego. ja siedzę w bezruchu. co dalej? Błagam niech to nie będzie prawdą. to nie może tak byc. między 16-17 były tylko widzenia. Mama krzyczy na cały szpial "jedź po Dziadka niech pożegna się z Babcią". MAMO CO TY PIERDOLISZ. była godzina 16:45 ja bez słowa jak zaczarowana i osłupiona pojechałam nie patrząc na nic. wróciliśmy w ciągu 10 minut. Mama z wujkiem już siedzieli przed szpitalem mówiąc że pewnie nas nie wpuszczą. Co nie wpuszczą?! mamy 5 minut. wejdziemy. Dziadka pod pachę, który był w takim szoku, że nie widziałam go w takim stanie nigdy. wchodzimy. zdążliśmy. mieliśmy tą chwilę. Dziadek stanął przy Babci łóżku. staliśmy we Dwójkę przy Niej. Nadal zero kontaktu tylko otwarte oczy. jakieś dziwne kosze obok łóżka, dziwny monitor nie ten sam który dzień wcześniej a lekarze tylko "próbujemy innej metody chłodzenia" okej nikt z nase nie neguje, nikt z nas się nie zna. Dziadek wychodzi, ze łzami w oczach. Zostałam sama z Babcią. ciąglę Ją prosząc by się nie poddawała. ciągle mając nadzieję. słyszę jak obok za kotarą już lekarze poganiają odwiedzających. było ładnie po 17. jakieś 15 po? widzenia do 17. do mnie nikt nie podchodzi. zbieram się sama w sobie, mówię kilka rzeczy do Babci, jak bardzo Ją kocham, jak bardzo pragnę już z Nią porozmawiać ale muszę już wyjść, wychodzę, wychodzimy. zamieniamy kilka zdań pod szpitalem, rozwożę wszystkich. nadal każdy z wielką nadzieją. wymiana zdań mamy z wujkiem których nie chciałam słuchać bo chciałam być sama. powrót do domu. tego dnia nocowała u mnie teściowa. wróciłam i przeprosiłam, że wyszłam ale wszyscy to rozumieli. odwiedzałam Babcię swoją ukochaną w szpitalu. nikt nie miał pretensji. nikt nie miał żalu. oprócz mnie. byłam rozbita. rozbita jak nigdy. czułam, że jest źle. wykąpaliśmy się, mieliśmy iść spać. jeszcze zabawy z bratem Kasi i wieczorne wygłupy. Telefon od mojej mamy godzina 22:40. moja myśl "omg co ona chce o tej godzinie" odbieram. słyszę płacz. nic nie rozumiem. nie rozumiem co mówi. mówi. najgorsze co można usłyszeć. że dostała telefon ze szpitala. to najgorsza wiadomość w moim życiu. to najgorsza wiadomość jaką można było usłyszeć. bez namysłu wsiadłam w samochód i od razu do niej pojechałam. tak płakałam jak nigdy dotąd. nigdy. po chwili uspokojenia by nie doszłoy zaraz do kolejnej tragedii pojechałam. zabrałam mamę i resztę i pojechaliśmy całą rodziną do Dziadka. był w szoku. nie wierzył. jak my wszyscy. do tej pory nie dodchodzi to do nas. do mnie. do Mamy. do Dziadka. do Brata. do Wujka. do wszystkich. rozmowy z dziadkiem, płacze, szlochy. co dalej? co dalej będzie? jak teraz będzie wyglądało nasze życie? co z tą pustką? cisza. znowu zero odpowiedzi. na tak wiele pytań. trzeba wrócić do siebie do domu. trzeba pójść spać. odpocząć od myśli. tego dnia, 25.12.2019 o godzinie 22:22 Odeszła od Nas ta Ukochana osoba. KTóra była zawsze dla wszystkich. była dla mnie jak druga mama.
nie mogę napisać więcej w tym wpisie bo moja notka zawiera za dużo znaków. dokoń