A jadnak przed bulimią nie ucieknę, tak łatwo. Poczucie potrzeby jedzenia chodziło za mną od rana. Zjadłam tę zupę na śniadanie. Ale chciałam jeszcze. jeszcze... JESZCZE. Poddałam się. Dołożyłam zupy. Potem mleko w proszku. Panika. Musiałam. Potrzebowałam. Nie potrafiłam przestać myśleć o jedzeniu. Patrzę na zegarek. Pół godziny do autobusu. Walka sama ze sobą. Lodówka. Trzy kanapki. O nie. Chcę jeszcze. Coś na szybko, by zdążyć zwymiotować. Ok. Jest. Teraz kibel. Po. Ale to za mało. Wciąż potrzeba jedzenia. Nie czułam się pełna. Obrzydliwie przepełniona. Wsiadam w autobus. Po drodze zjadam to, co miałam przygotowane na cały dzień. Serek wiejski z szynką i jogurt pitny. No nic. Nic się nie dzieje. Jakoś to będzie...
Zaczynam pracę. Wszędze jedzenie. Stoiska z czekoladą, hotdogami, bakaliami. Mijam almę. JEDZENIE. Ja muszę jeść. Nie. Nie będę. Dam radę. Chodzę dalej z ulotkami. JEDZENIE. No dobrze, kupię sobie jeszcze serek wiejski i szynkę. Jem. Mało. Cały czas mało. Psychika domaga się żarcia. Ale jak to tak? Przecież jestem w pracy, w galerii. Mrożone jogurty. Chuj z tym. Biorę solidną porcję jogurtu o smaku migdałów. Posypka - orzeszki, żurawina, chałwa. Kładę na wagę. O. Są polewy. "Przepraszam, mogę jeszcze dodać polewę?". Wybieram karmelową. Płacę. Uciekam z lodziarni. Siadam na ławce i pospiesznie jem deser. Am, am, am. "Jedz wolniej, chociaż się podelektuj". Nie potrafię. Muszę jeść. Czuję paniczny głód. Pusty kubeczek. Już? I co teraz? No jak to co. To jeszcze czekolada. Mają na wagę. Wybieram ok 30g białej z orzechami. Am. Am. Am. No to pięknie. Czuję w brzuchu kulkę tłuszczu i cukru. Ale wciąż jestem głodna. Papieros. Obok papierosa były ubikacje. Na szczęście puste. Szybko palce do gardła. No. Udało się.
Ale chcę jeszcze. JEDZENIA.
Rozdaję ulotki. Nie chcę myśleć. Odwiedza mnie koleżanka. Ona kupuje sobie czekoladę. "Chcesz trochę?" pyta. Oczywiście, że chcę. Wręcz pragnę. Ale przecież nie będę jeść przy niej. Jak zjem choć kostkę, znów się to zacznie. Jakoś wytrzymuję. Dużo chodzę. Bardzo dużo. Ale koleżanka wraca do domu. Zostaję sama.
Kupuję dwie gałki lodów. O smaku chałwy i o smaku makowym. Już nie wymiotuję. Nie mam na to sił. Przechodzę obok innej lodziarni, w tej co wcześniej kupiłam mrożony jogurt. Pani zaczepia mnie, że zapomniała mnie poinformować, iż dziś jest promocja i mam dowolną darmową kawę. Biorę late i słodzę cukrem. Przecież i tak zawaliłam już ten dzień.
21 godzina. Koniec pracy. Zbieram się do domu. Źle się czuję. Wciąż mam ochotę na wszystko, wciąż chcę jeść. Już nie wytrzymuję. Znów kupuję dwa gałki lodów, tym razem z polewą karmelową. Ale to i tak za mało.
Już prawie mam łzy w oczach. Pozwoliłam aby strawiły się we mnie cztery gałki lodów, kawa z cukrem i zwykłym mlekiem, polewa karmelowa i dwa wafelki po lodach. Boczki zaczynają wystawać ze spodni, a mi wciąż chce się jeść.
Wracam do domu. Dzielnie się trzymam. Kładę się do łóżka, ale nie mogę zasnąć. Myślę tylko o jedzeniu. Przypominam sobie, że mam galaretkę z herbaty i żelatyny. Wstaję do lodówki. Zapala się światełko. Widzę, czuję jedzenie. Dużo jedzenia. Ostatnimi siłami racjonalnego umysłu myślę "ty idiotko" i zabieram się do konsumpcji. Cały dzień na to czekałam. Cały dzień pragnęłam jeść, jeść, jeść.
Więc jadłam, jadłam, jadłam.
I tu jest właśnie różnica między słabą wolą, a kompulsywnym objadaniem się. W takie dni naprawdę nie potrafię myśleć o niczym innym, nie potrafię się na niczym skoncentrować. Chcę tylko i wyłącznie jeść.
O ile wymioty z "własnej woli" na swój sposób mogą być "przyjemne", to po bulimicznym napadzie ich nienawidzę z całego serca. Mam w sobie tyle jedzenia, tyle upokorzenia i słabości... Zawsze morduję się co najmniej pół godziny. A dziś to chyba dłużej, bo dawno nie miałam tak potwornego napadu. Chyba mogłabym go określić jako jednen z większych w moim całym życiu. I kupa wymiocin w śniegu też jest okazała. Jestem wymordowana. Wszystko mnie boli. Głowa, ręka, gardło, przełyk, coś tam w brzuchu i z jakiegoś powodu nerki (zresztą te nerki to już nie pierwszy raz po rzyganiu. Zastanawiam się dlaczego... one mają coś wspólnego z układem pokarmowym? miałam nadzieję, że rozwalam sobie tylko wnętrzności odpowiadające za trawienie...)
A teraz ryczę i słucham tej piosenki: TES - KALORIA . Żadna inna nie wyraża tak dobrze emocji po kompulsywnym objadaniu się i po wymiotach.
Ja pierdolę. Idę spać. Nie chcę już o niczym myśleć.
jestem obrzydliwa.