Kurde, no.
Pożegnanie...
I płacz, ciągle łzy, jedna za drugą. Snuję się po domu i myślę 'tak, to tutaj mnie pocałował; tutaj dostałam pierwszą róże; tam razem jedliśmy truskawki; a tam mnie łaskotał(...)'. Tak cholernie tęsknię. Tak mi brak pewności, że przyjdzie dzisiaj, może o 13, a może o 15. A jeśli nie dziś to jutro. Dupa. Nie dziś, nie jutro, nie pojutrze.
W głośnikach nasza piosenka, która jeśli tylko się zaczyna to nowa fala łez zalewa moje oczy i policzki.
To takie straszne było widzieć jak i on powstrzymuje płacz. Kochanie, to tylko 25 dni. 25 dni, przez które może wydarzyć sie tak wiele. Wierze, że wszystko będzie dobrze.
Najgorsza jest myśl o tych 17 dniach praktycznie bez kontaktu. Obiecał, że zadzwoni przynajmniej 8. kiedy będzie rocznica naszych czterech miesięcy.
I moja pieprzona kolonia, na którą jadę 14. sierpnia.
Czuję się okropnie. Naprawdę tragicznie.
Niech mi ktoś pomoże...
WAKACJUJĘ SIĘ