Za oknem mroźne słońce poprzez taniec miliarda iskierek na śniegu nie daje mi spokoju, żebym w końcu wzięła się w garść, że niby natura z całym swym pięknem odpowiada szczęściu jakie powinna przeżywać w tej chwili ludzkość. Tylko, że ja nie chcę.
Bo czym innym jest zachwyt nad ulotnm urokiem życia, czy nielicznymi powodzeniami, jak tylko desperacką próbą zapomnienia o nieszczęściach, które wpisane są na stałe w nasz rozkład dnia?
Mówiąc o szczęściu, uśmiecham się z przekąsem, zdając sobie sprawę, że jest ono drwiną losu, bezczelnym podpuszczaniem nas, czymś w rodzaju sytuacji, gdy piękna kobieta rozkochuje w sobie mężczyznę tylko po to, by wkrótce móc go zranić, mówiąc, że między nimi nigdy nic nie było.
A jeśli miałabym użyć bardziej dosadnego przykładu- dając nam krótkotrwałe szczęście- los pieści nas oralnie, by w pół drogi stwierdzić, że jednak mu się odechciało.