Słucham ich wszystkich, bo może mają to samo,
a to może dojdę do istoty problemu, to się okaże, że problemu nie ma. Nie ma.
Z jednej strony śmierdzi schozofrenią z drugiej kwasem, gdzieś tam jeszcze coś wymyślniejszego, w jaki padół przypadkiem człowiek się pakuje. Ja tu nic nie robię, ja tu tylko sprzątam ... te wszystkie emocjonalne wymiociny.
A może nawet nie, wsiąkają we mnie te mentalne ekskrementa jak w gąbkę i puchnę od syfu, który z innego punktu widzenia nawet mnie nie dotyczy.
Jak się dowiedzieć co to ma na celu, a może to nie ma celu i zboczyłam gdzieś po drodze, pokusa na miarę mcdonalda przy głównej szosie - nagle głodniejesz i już nie pamiętasz czemu ci się tak śpieszyło, a dokąd to?
Zaczytałam się w hippisowskch alegoriach świata po czym moje własne słowa brzmią jak wywód pretensjonalnej trzynastolatki z kompleksem Herostratesa. I po co, dlaczego?
Ale to nie tak, wcale nie tak. Ile czasu się dochodzi do wprawy w czymkolwiek, w myśleniu inaczej na przykład. Nielogiczne.
Pozornie nielogiczne zdania powinno brać się na kilka razy, zadziwiające ile mogą z czasem nabrać sensu.
Resztkami sił dierżę Bauhaus, ludzie mnie wkurwiają. Ostatecznie to chyba coś ze mną nie tak.