4 października 2014
**** Około południa****
Zatrzymał się. W końcu się zatrzymał. W końcu mogę wysiąść z tego przeklętego autobusu. Dzielą nas minuty, sekundy...Za tę małą chwilę być może moje życie w jakiś sposób się zmieni. Przyjechałam tu po coś. Jestem cholernie rozbita. Dlaczego jestem taka rozbita? Zmierzam ku wejściu do holu dworca. Mój wzrok błądzi po twarzach nieznajomych, rozszalały. Podobnie jak serce, próbujące przebić mi żebra.
I widzę ją, podpierającą filar i trzymającą telefon. Jej szczelnie ukryte oczy spoglądają na mnie zza przeciwsłonecznych okularów. To ona - tak bardzo nieginąca w tłumie. Moja żywa fantazja, zaklęta w tym niecałym metrze osiemdziesiąt. Uśmiecha się do mnie i otwiera ramiona. Świat spowalnia tempo, a ja niewiele myśląc, wbiegam prosto w nią i zachłystuję esencją Calvina Kleina, tak intensywną, jak ona sama. Niewiele o niej wiedziałam, właściwie nie miałam bladego pojęcia, więc dlaczego czułam się, jak gdybym odnalazła po latach kogoś, z kim zostałam rozdzielona? Nie chciałam się szczypać, ani przecierać oczu, bo nawet jeśli okazałaby się snem, pragnęłabym, by trwał aż do rana.
***
Nie rozumiem, co się ze mną dzieje. Idę koło niej i rozpaczliwie chcę jej dotykać. Wydaje się być skrępowana, taka zupełnie inna, niż jej esemesowe wyobrażenie. Ale co ja porównuję - to całkiem odrębne formy bytów. Delikatnie dźgam ją w bok. Uśmiecha się. Pyta, czy chciałabym zobaczyć akwarium we Wrocławskich Arkadach. Przytakuję i pozwalam się jej się prowadzić. Docieramy do galerii i moim oczom ukazuje się monumentalne akwarium. Jest piękne, ale patrzę na nią...Dlaczego tak bardzo na nią patrzę?
***
Czuję się przyduszona . W autobusie panuje niemiłosierny ścisk. Zabiera mnie w jakieś piękne miejsce, którego do tej pory nie znałam. Trzymam się poręczy. Odległość między nami jest wyrażalna za pomocą jedynie centymetrów. Autobus skręca a ja upadam na nią. "Przepraszam." - mówię, zawstydzona. Uśmiecha się tajemniczo, mówiąc "Nie szkodzi. Wcale mi to nie przeszkadza." . Upadam na nią jeszcze parę razy, nieco przesadnie i teatralnie. To nic. Ważne jest jedynie to, że jnasze ciała w tych paru ułamkach sekundy dzieliły jedynie ubrania. Pragnę jej dotykać, bo brzmi to jak abstrakcja. Jej oddech jest abstrakcją, jej bicie serca jest abstrakcją, ale ona jest. Jest tutaj i to najlepsze, co mogło mnie dzisiaj spotkać.
***
Powietrze pachnie słońcem i spoconym tłumem. Przedzieramy się przez tysiące ciał, zgromadzonych na targu pod Halą Stulecia. Kupuje nam kawę na wynos w jednym z punktów. Szarmanckość bije od niej na kilometr. W myślach nazywam ją gentlewoman na wyginięciu. Ale ona robi to po prostu. Każde z tych zachowań naznaczone jest pewną szczerością. Patrzę na nią, jak wsypuje cukier do swojego kubka. Bacznie śledzę jej każdy ruch, niby banalny, jednak pełen wyjątkowości. Chyba zapomniałam oddychać. "Nie słodzisz?" - pyta, a ja odpowiadam przecząco.
***
SIedzimy na brzegu fontanny przy Pergoli. N. przywiodła mnie na łódce do swojej własnej Arkadii i napoiła ambrozją. Proszę, nie chcę znaleźć stąd wyjścia. Wszystko w tym momencie nosi znamię ideału. Ściąga kurtkę. Rozmawiamy, a ja wlepiam wzrok w jej niebieską koszulę. Wykonuje telefon do Bazyl. Nie znam jej. A po chwili znów jest cała moja. Pokazuje mi swoje pudełko na skarby z wizerunkiem Hannah Montany. "Poznaj Hannah" - mówi, śmiejąc się. Co jakiś czas próbuję zobaczyć jej oczy, gdy odwraca się profilem.
Chwilę później idziemy wzdłuż Pergoli, gdzieniegdzie przystając, by zrobić zdjęcie. ZNajdujemy miejsce za drzewem i mój organizm wychodzi na pierwsze poważne spotkanie z marihuaną. Wzrasta adrenalina, bo robię coś zakazanego. I znów wracamy Pergolą...Słońce przebija jesienne liście. Śmieję się, bo moje ciało ogarnia dawno niewidziana euforia. Ja chcę po prostu się śmiać. Wrocław mnie oczarował. Oczarowała mnie Pergola. A może to dzięki Niej to wszystko było tak czarujące...
***
"Wyjdziesz za mnie?" - pytam ją nagle, paląc jagodowego Winstona na przystanku. Nie kontroluję swoich słów. Przestaję myśleć. Moje serce przemówiło przeze mnie, bo jak inaczej to wszystko wyjaśnić? Śmieję się, a ona odwzajemnia śmiech. "Niezwykle szybko." - mówi. Wiem.. I biję się z myślami, czemu to powiedziałam. Przecież nie chcę za nią wychodzić, przecież widzę ją pierwszy raz w życiu. Chyba zwyczajnie się porobiłam....Ale co poradzę, gdy czuję się przy niej najlepiej w swoim życiu? Czuję się magicznie. Postradałam zmysły, ale chcę trwać przy niej, kimkolwiek miałabym być. Dla niej i dla świata. Ja chcę być przy niej i przeżywać jeszcze tysiące podobnych dni.
Nadjeżdża tramwaj i rozpoczynamy kolejny etap swojej arkadyjskiej podróży. Dokąd teraz? Z pewnością do kolejnego kręgu Nieba.
***
Potykam się o nią, zbaczam z prostoliniowego ruchu. Przewracam sią na jej ramię. ROzśmieszam się. Ja pragnę tylko kontaktu...Ja chcę poczuć jej ciało na moim....Chodźmy dalej. Pójdę, gdziekolwiek mnie zaprowadzisz.
***
Kolejny krąg Nieba nazywa się Wyspa Słodowa. Siedzimy pod jednym z drzew, sącząc piwo i odpalając lufę przy brzmieniach "Riptide". Nasze plecy dzielą się jednym pniem. Rozmawiamy o wszstkim i o niczym. Wiele myśli krązy w mojej głowie. Nie umiem niektórych wyrazić. Chcę opowiedzieć jej całe życie, ale nie umiem mówić o nim nawet teraz, gdy w moich żylach krąży THC. Opowiadam jej historyjkę o zagubionej dziewczynie na dachu. Zdobywam się na odwagę i kładę głowę na jej ramię. Nie protestuje. Wiem, że jest mnie równie spragniona, ale twardo trzyma się z dala, by niczego nie popsuć. Mam tyle spraw do rozwiązania, ale pomyślę o tym, gdy wrócę. Jestem coraz bardziej pewna, siedząc z nią tutaj, że chcę zostać tak już na wieczność. Zdjęła okulary i gdy tylko nasze oczy wychodzą sobie naprzeciw, odwraca się zakłopotana. Ma najpiękniejsze oczy, jakie tylko widziałam. Zaczyna robić się niebezpiecznie. Dlaczego tak bardzo o to nie dbam? Ja chcę tylko tonąć w zielonej głębi bez dna. Ja chcę tylko szeptać jej, jak bardzo ją uwielbiam...Chyba naprawdę przedawkowałam marihuanę, ale krzyczę, że oddam dziś całe dotychczasowe życie dla niej.
***
Wyganiają mnie z raju. Czas wygania mnie z raju. Wrocław utonął w mroku, a my spieszymy na dworzec. Nie do końca pojmuję gdzie jestem, bo zawisłam w próżni swoich najskrytszych marzeń. I nagle czuję jej dłoń, wsuwającą się w moją. Moim ciałem wstrząsł dreszcz. Ten gest poraził mnie od palców u stóp, po rozdwojone końcówki włosów. Co ja robię? Czuję coś w rodzaju przerażenia tą nową sytuacją, a zarazem spełnienia w związku z jej zaistnieniem. "Boisz się?" - pyta poważnie. "Nie..." - odpowiadam i wsuwam nasze dłonie w kieszeń jej kurtki. Zaciskam delikatnie jej dłoń i doświadczam istnego dłoniowego zbawienia. Jej palce zostały stworzone do wypełniania przestrzeni pomiędzy moimi. Idziemy tak jeszcze paręset metrów. I myślę, że wspaniale byłoby iść tak z nią w każdy zakątek świata i już na zawsze,
***
Za trzy minuty odjeżdża autobus. Stoimy tylko my przed jego wejściem. Nie wiem, jak mam ją pożegnać. Nic teraz nie wiem. Czuję , że zaraz będę musiala się obudzić. Tak bardzo nie chcę. Przytulam ją więc mocno, jak najlepszą przyjaciółkę. Patrzę w jej oczy i wiem, że to zbyt mało. W jej oczach maluje się prośba o więcej. Powoli więc zbliżam usta do jej policzka i czuję pod wargami aksamitną fakturę jej policzka, pachnącego podkładem i Calvinem Kleinem. Odwraca się w tym momencie, całując w podobny sposób, lecz w jej pocałunku odnajduje ślady rozpaczy i skrywanego pragnienia. Uśmiecham się i wchodzę do autobusu. Kupuję bilet i zajmuje miejsce przy szybie. Podchodzi do szyby, obdarowując mnie najpiękniejszym uśmiechem. Jej oczy błyszczą. Przykłada dłoń do szyby, a ja po drugiej stronie wykonuje ten sam gest. Uśmiecham się ostatni raz , a autobus rusza. Światła gasną, a ja zdaje sobie sprawę, że policzek mam mokry od paru niesfornych łez.
Czy można to nazwać zakochaniem od pierwszego wejrzenia? Nie wierzę w te bzdury...Ale dziś ... Jak inaczej mam to wytłumaczyć?
W tym momencie jestem pewna tego, co zrobię. Jedyne czego pewna jestem to to, że to nie było nasze ostatnie spotkanie. Stawiam wszystko na jedną kartę , na jedno rozdanie. I wiem, że wkrótce po nią wrócę. Gdziekolwiek nas to zaprowadzi, wrócę po nią.
135 dni później...
135 razy bardziej.
135 / n dni
' Oh you're in my veins and I can't get you out
Oh you're all I taste at night inside of my mouth... '