No i mam kota. I czytam o tych kotach. I wielu ludzi pytam o koty.
i już nie wiem czy śmiać się czy płakać, z tego co się w tym temacie dzieje.
z kotami mam do czynienia od 7 roku życia, a może 8? nie pamiętam.
w każdym razie, już od ładnych kilku lat, różnica między tamtymi kotami,
a tym, jest taka, że jest to MÓJ KOT, oprócz miłości, którą
dostaję ode mnie każdy zwierzak (nawet jeśli to pieszczoch znienawidzonej
sąsiadki), to daję na jego utrzymanie: jedzenie, żwirek, zabawki..
wbrew opinii, że to śmieszne pieniądzę, robi się z tego niezła sumka.
ale moniu chciała, moniu ma. moniu musi się starać i zapierdalać. ;)
nadal uważam, że kot mieszka ze mną (z nami), a nie my z kotem.
dlatego dostaję ode mnie resztki z obiadu, ze śniadań, kolacji..
i wydaję się być na prawdę zadowolona tym, że może wylizać puste
opakowanie na przykład po serku. uczymy ją wychodzenia na
dach, bez uciekania i gonienia za ptactwem. jak na razie wszystko
jej od niej dużo większe, więc się płoszy i ucieka do mieszkania.
czy ludzie popierają moje zachowanie wobec niej? pewnie nie.
ale co z tego? mój kot, czy ich? ;)
ok, dość o małej małpie..
z wieloma rzeczami w tym świecie się nie zgadzam..
odkąd się przeprowadziłam, i mam do czynienia z "dorosyłym życiem",
nic już nie wygląda tak jak kiedyś. mieszkanie samemu,
to nie ucieczka od rodziców, miłość to nie motylki w brzuchu, a
życie to nie impreza.. choć gdy patrzę na niektórych, to może
tylko ja mam takiego pecha?
https://www.youtube.com/watch?v=DxWKdqJf7w8