Dziewiętnasty dzień miesiąca. Luty. Dwadzieścia minut po godzinie dwudziestej pierwszej. Powrót do normalności, do rutyny. I będzie pewnie taka, jak aura za oknem: szara i ponura. O, taka bez życia. Z wysłużonymi środkami transportu miejskiego i roznoszącym się po salach aromatem kawy i terpentyny. Współczesność, która nie może się zebrać, nie może podźwignąć z jakiegoś autodestrukcyjnego ideału zniszczenia, dzieła następujących po sobie dni. Wszystko martwe, ludzie jak duchy. Czy tu przypadkiem wciąż nie unosi się w powietrzu gaz? Witamy u nas!
cdn.