Teraz już nie jestem, a bywam. Ulotnie, nieuchwytnie i niepostrzeżenie. Chowam się w gęstej mgle, z przyjemnością się w niej zanurzam, jednocześnie pozwalając jej wypłukiwać ze mnie każdą pojedynczą emocję. Patrzę na świat wyjałowionymi oczyma, nie drgnę nawet palcem. Nie zamierzam się poruszać. Paradoksalnie dostrzegam w tej stagnacji jakieś bezpieczeństwo. Mimo to ociera się o mnie tęsknota za c z u c i e m. Czegokolwiek, kiedykolwiek, tak by nie musieć pogrążać się w przenikliwej ciszy, w głębokim śnie trwającym długie godziny i dni.
Każdy pancerz kiedyś pęka, ale może to zrobić na wiele sposobów. Czasem pęknięcie pogłębia się latami, innym razem pancerz rozpada się na drobne kawałki w kilka sekund, a jego odłamki wbijają się głęboko w skórę i pozostawiają szpecące blizny. Nie trudno domyślić się, jakie przypadki przytrafiają się mnie. Jednak na obecną chwilę to jest jeszcze zupełnie nieistotne. Teraz balansuję na granicy dobra i zła. A ja bardzo lubię się droczyć, z tym że zdarza mi się stracić równowagę.
Wrócić tu jest przyjemniej, niż mi się wydawało.
j'ai le coeur completement malade, cerné de barricades