wielbie, kocham, nienawidze tego cóż człowiek ten czyni
zaczynają mnie męczyć sny, w których muszę rozmawiać po rosyjsku, podobny scenariusz, tramwaj którym wracam ze szkoły wiezie mnie przez katowice i nagle, zupełnie niespodziewanie zaczynam dostrzegać dość prymitywne tagi wykonane na budynkach wyrastających przy torowisku, są to brązowe, pomarańczowe i niebskie napisy, wszystkie wykonane Cyrylicą, odczytałem tylko jeden gdyż tramwaj mimo wszystko toczy się dalej jakby motorniczego najmniej ineresowało to, że przekroczyliśmy właśnie granice. A napis, napis składał się z 4 liter: bacm ! (wast ?) gdzyby chociaż bacme to można by to uznać za angielskie waste, ale mniejsza o napisy, w pewnym momencie mijamy przejazd kolejowy a różnica pomiędzy naszym tramwajem a zwykłym pociągiem ginie w czerni oczu konduktora, który oznajmia, że to już koniec naszej podróży. Wysiadamy szybko, nikt nie protestuje pomimo tego, że wysiadamy w zasadzie w szczerym polu, a przepraszam zaraz koło torów stoi sterta żelbetonowych elementów mająca chyba imitować peron, dalej drzewa, pola pola nic. Ukraina, to musi być ukraina, a chcąc się upewnić stwierdzam tylko, że wszyscy ludzie z tego naszego tramwajo pociągu pozapadali się pod ziemię zostawiając mnie ze starą kobietą z ocynkowanym wiadrem i na dodatek z wąsem. Pierwsza myśl, dowiedzieć się jak wrócić przynajmniej do katowic i zapytać o to tak pięknie (ba !oczywiście, że po rosyjsku) żeby przypadkiem nie obrazić babuszki. No to myślę, a myśli wodzą mnie, podrzucajc coraz to ciekawsze zwroty, pażalsta, babuszku, mienia, nada, szybko układając je w całość jedną wyduszam z siebie monolog okraszony akcentem jakiego nie powstydziłby się sam Włodzimierz Ilia, ton jak i akcent wydają się być tak absurdalnie poprawne, że nie przysłuchuję się zbytnio temu co odpowiada mi babuszka, rzucam tylko wygłaskane spasiba a nogi same wiodą mnie w kierunku zabudowań, których przecież wcześniej nie widziałem, po drodze zdaje sobie sprawe, że ukraiński zasadniczo różni się od rosyjskiego, ale na rozmyślania czasu brak, kompleks budynków, jeszcze jedna para torów, puste okna i wszędzie pojawia się ta znienawidzona przezemnie biała cegła (wszystkich miłośników owej cegły białej sczerze przepraszam !)...kto wie, może to znaki, demony przeszłości nieznanej, a może tylko wyimaginowana chęć przynależności socjalno kulturowej śląskiego chłopca bez wykreowanej tożsamości narodowej, którego dziadkowie, repatrianci białoruscy przywędrowali do polski za chlebem i solą, nie wiem, ale ciągnie mnie tam straszliwie,
trzeci tattoo, drugi jaki zrobiłem sobie sam, pierwszy Stewart Griffin w polsce, bank !