Dzień zaczęłam od płaczu i ataku histerii. Wystarczyło, że spojrzałam
w lustro. Wyglądałam grubo. Bo jestem gruba. Mimo fatalnego
humoru do szkoły musiałam iść. A moje zimne i smutne serce
rozgrzał pewien człowiek, który się do mnie uśmiechnął.
Samo spojrzenie i jakaś radość w jego oczach... Poczułam się dobrze. Było mi miło.
Wiem, to głupie -.- Ale na mnie rzadko ktoś patrzy, już nie mówiąc o uśmiechach...
Mama zauważyła, że nie biorę kanapek do szkoły. Powiedziałam jej,
że nie jem w szkole od jakiegoś czasu, a ona spytała, co robiłam z
tamtymi kanapkami, które mi dawała. Wyrzucałam, nie trudno się
domyśleć. Była zła, że tak mało jem i stwierdziła, że to przez to
tak mi wylatują włosy (bo od jakiegoś czasu mam z tym problem,
straciłam połowę swych niegdyś gęstych włosów). Poczułam się...
dziwnie. Bo jak naprawdę chciałabym jeść normalnie, i żyć
normalnie, ale z drugiej strony chciałabym wyglądać normalnie,
bo póki co wyglądam jak świnka. Brat wrobił mnie w chodzenie
po domach z okazji Halloween i nie mam serca mu odmówić.
Halloween= cukierki. Nie mogę, nie mogę o tym nawet myśleć!
Zaraz mam korepetycje z matematyki. Chcę spać!!!