I tak po ok. godzinnym poślizgu na scenę wyszła AFIRMACJA.
W sobotę non-stres, wczoraj FULL.
Jak można określić nasz koncert... Hmmm... zawsze mogło być gorzej. Dziś można powiedzieć, iż nawet nie było tak źle.
Oczywiście nagłośnienie do dupy. Swojego odsłchu zero. No w sumie człowiek się uczy grać na wyczucie ^^
Ale konsekwencją tego było że Kornelia mnie nie słyszała, i grała pół dźwięku przede mną i ciut szybciej, ale to tylko mowa o naszym 'rifie' na "Dalekiej doRdze do domu" .
Ahhh i jeszcze jedno, przester miałam do bani.
O co c'mon? Nie wiem xD
Ale wszystko wróciło do normy, kiedy to THE CHILLOUD przyjechali. W sumie nie widziałysmy się z chłopakami gdzieś od wakacji czy jesieni... Nvm.
Oczywiście wkurzali się, że akucja tak długo trwa... Ale odbili to sobie, po wysłaniu jakiegoś dziwnego światełka do nieba
Pogo było. Fajnie też było.
Ahh i nawet dostałam piórko od nowego gitarzysty, który dredy fajne miał ^^
... bo Słowacki wielkim poetą był
Głucho wszędzie, cicho wszędzie, co to będzie, co to będzie.
^^ no.